Wesprzyj fundację
0
0

Kiedy cierpi dziecko. Cz.2

Kiedy cierpi dziecko. Cz.2

Kiedy cierpi dziecko. Cz.2

O problemach związanych ze zdrowiem psychicznym dzieci i młodzieży, a szczególnie z dostępem do profesjonalnej pomocy terapeutycznej, mówi się od dawna. Psychoterapia dzieci i młodzieży jest dziedziną, która prężnie się rozwija w odpowiedzi na coraz bardziej powszechne trudności emocjonalne, które stają się udziałem najmłodszych. Problemy w szkole i grupie rówieśniczej, nieobecność emocjonalna zapracowanych rodziców, rozwody, a w ostatnim czasie niekończąca się lista zaburzeń będących następstwem pandemii - wszystko to sprawia, że objęcie dzieci specjalistyczną opieką staje się bezwzględną wręcz koniecznością. Szerzej o takiej formie pomocy opowiada Anna Dziwoki - psychoterapeuta dzieci i młodzieży pracująca w Fundacji Kornice, w drugiej części rozmowy z Iwoną Duszyńską.


Co w takiej sytuacją, kiedy jeden rodzic chce się zaangażować w proces terapii dziecka, a drugi nie ? Zdarzają się terapeuci, którzy podejmują się terapii tylko w sytuacji, gdy zaangażuje się oboje rodziców. Czy zaangażowanie tylko jednego z nich przekreśla sukces takiej terapii ?


Obecność i zaangażowanie na miarę jednego z nich już bardzo wiele daje. Rzeczywiście jest tak, że lepiej się pracuje systemowo - gdy do dyspozycji mamy oboje rodziców. Wtedy możemy zaobserwować cały system rodzinny. Czasem nawet babcie, jak mieszkają w jednej rodzinie, mogą się zaangażować. Natomiast, jeżeli nie ma takiej możliwości by uczestniczyli w terapii oboje rodzice, patrząc pod kontem pomocy dziecku, to przynajmniej jednego rodzica powinniśmy mieć do dyspozycji. Fantastycznie by było gdyby było oboje rodziców - przynajmniej na jakąś część terapii systemowej wszyscy członkowie rodziny. 


Mogą zdarzyć się takie sytuacje, że jeden z rodziców celowo nie podejmie się współuczestnictwa w terapii, zapewne z obawy, że "wyświetli" mu ona jakieś deficyty i ważne obszary do pracy. Oddeleguje więc drugiego rodzica, który będzie się angażował, wprowadzał zmiany. Wracając do domu będzie musiał on zderzyć się ze współmałżonkiem, który - mówiąc dosadnie - będzie mu psuł cały jego wysiłek i pracę... 


Tak też się zdarza. To jest kwestia dłuższego okresu pracy. Jednak nie zdarzyło mi się w pracy, by po moich prośbach faktycznie nie spotkać się z takim opornym rodzicem. Kiedy jest taki opór, spotykamy się w układzie: dane małżeństwo i ja. Bez dzieci. 


Czy sytuacje przemocowe zdarzają się w Pani praktyce ?


Tak, ale na szczęście jest ich coraz mniej. Mamy prawo założyć na przykład Niebieską Kartę. Myślę jednak, że wielką moc ma uświadamianie i podanie ręki. Pokazanie ludziom, że można coś zrobić. Zapraszając też sprawcę przemocy do współpracy, do podjęcia jakichkolwiek działań, bierzemy pod uwagę między innymi to, że są także terapie dla sprawców przemocy i podając mu rękę można wszystko ponaprawiać. Musi tylko sam tego chcieć. Podobnie z uzależnieniami. Osoba uzależniona musi chcieć cokolwiek zrobić.


Co się dzieje, gdy uświadamia Pani rodzicowi skutki przemocy, jakich doświadcza dziecko ?


Reakcją często bywa zaparcie się, że to nie jest tak - to "tylko" wyzwiska, "tylko" krzyki. Tylko albo aż. To nie kończy się na jednej sesji - nigdy nie jest tak, że jedna 50-minutowa sesja pomoże. Czasem jest tak, że zgłasza się rodzic na kolejne spotkanie próbując tłumaczyć siebie lub współmałżonka - tutaj pokazuje nam się syndrom sztokholmski, kiedy broni się i wybiela sprawcę biorąc winę na siebie. To także jest pewien etap. Ale jeśli ta osoba wraca na terapię, to znaczy, że próbuje, podejmuje jakieś działania, że "coś ruszyło". Inaczej by nie przyszła. Tutaj potrzebna jest duża ostrożność, by jej nie wystraszyć, by dziecko mogło pozostać u nas i otrzymywać pomoc. Bo gdzie indziej ? Jeśli nie otrzyma jej na przykład u nas, czyli u osoby dorosłej, bo powiedziało o swoim doświadczeniu przemocy, czy o uzależnieniu, i tej pomocy nie otrzyma, to więcej o tę pomoc nie poprosi. 

Należy bardzo delikatnie przeprowadzić procedurę z drugim rodzicem, jak teraz pomóc dziecku. Trzeba określić cel terapii, zakres pomocy, by tego rodzica nie wystraszyć, gdyż tak właśnie może się zdarzyć. 


Co mogłaby Pani powiedzieć o sytuacji dzieci rozwiedzionych rodziców ?


Oczywiście, mam też takie dzieci. Mam w tej chwili dzieci, których rodzice są w trakcie rozwodu - to trochę takie przygotowanie ich do tego. Przede wszystkim tutaj trzeba przygotować bardziej rodziców niż same dzieci. Chodzi o zapewnienie dzieciom poczucia bezpieczeństwa, które właśnie im się burzy i uświadomienie tego faktu rodzicom. 

Zdecydowanie więcej mam dzieci, które są już dawno po doświadczeniu rozwodu rodziców. Teraz pojawiają się u mnie z jakimiś problemami, które są następstwem tych rozwodów. Ich źródło to właśnie zaburzenie poczucia bezpieczeństwa, czy konflikt lojalnościowy wobec drugiego rodzica. To problem, który wraca jak bumerang. Rodzice tworzą go bardzo nieświadomie. Dziecko chce być u jednego z rodziców, i u drugiego. To bardzo powszechne zjawisko. Dziecko pojawia się z jakimś konkretnym problemem, a po głębszym wywiadzie okazuje się, że mam do czynienia z dzieckiem po rozwodzie rodziców, które widuje się z ojcem przykładowo raz w miesiącu. 

Często pojawia się "nowy tata". No ale jak ? Jak to "nowy tata"? Zawsze pytam, czy to tata numer jeden, czy numer dwa. Pytam na zasadzie paradoksu by pokazać, jak trudno jest temu dziecku. O którym tacie mówisz ? O numerze jeden, czy dwa ? To przede wszystkim pokazanie rodzicom, że to jest dla dziecka czymś niezwykle trudnym.

 
Czy można to wszystko, tę trudną sytuację na tyle zagospodarować, by te dzieci odzyskały poczucie bezpieczeństwa ? Żeby to dzieciństwo, wiek nastoletni jakoś przetrwały niosąc ten bagaż ?


Pewnie, że tak. Od tego jesteśmy my. Ale też są rodzice przede wszystkim, którzy muszą to zrozumieć. Że dzieci to nie przedmioty. Do walki, do udowadniania czegoś drugiemu rodzicowi - niestety, często tak się zdarza, że dzieci stają się przedmiotem udowadniania czegoś temu drugiemu. Jest to do ogarnięcia, natomiast ja zaznaczam, że nie na jednej sesji. 


Zetknęłam się kiedyś z taką "mądrością" - nie wiem, na ile jest to prawda - że ponoć najkorzystniej dla dziecka jest rozwieść się, gdy dziecko jest w wieku do 3 lat lub dopiero po tym, jak zakończy wiek dojrzewania. Ile w tym prawdy ?


Nie wiem, czy to jest dobre rozwiązanie. Mam też dzieciaki, które teoretycznie nie powinny tego pamiętać - gdy doszło do rozwodu, miały roczek, dwa latka. Skutki rozwodu są obecnie w życiu dziecka przez cały czas. Dziecko wychowuje się bez ojca. Zdarza się też, że wychowuje się bez matki. Nie ma więc w 100% zapewnionego poczucia bezpieczeństwa. Widzi tego tatę lub mamę raz na dwa tygodnie albo żyje na dwa domy. 

Przeprowadziłam kiedyś takie doświadczenie z rodzicami. Mieli się pakować i przebiegać przez salę co jakiś czas. Bardzo ich to męczyło. Tak samo zmęczone są tym dzieci. Życiem na dwa domy. Rodzice, dzięki temu zorientowali się, że tego wcześniej nie dostrzegali. Pół Wigilii u mamy, pół u taty, że rzekomo jest to naturalne. Niestety, nie jest. Nie ma dobrego rozwiązania. Natomiast chodzi o pokazanie rodzicom, jak widzi i przeżywa to dziecko, by spojrzeli na całą sytuację jego oczami. Że dziecko przeżywa to w zupełnie inny sposób. 


W jednym z raportów, z jakim miałam do czynienia, zetknęłam się z takim wnioskiem, który mówił o tym, że znacznie bardziej traumatycznym przeżyciem dla dziecka jest rozwód tych rodziców, którzy się nie kłócili, wszystko w domu było ok., niż rozwód w małżeństwie, gdzie była przemoc, uzależnienia itd. W tym drugim przypadku dziecko często ma poczucie ulgi...


Często tak jest i to naturalnie wychodzi. Jest źle, były nieprzespane noce, lęki i coś się skończyło. Nie jest też powiedziane, że to dziecko tego nie przeżywa. To się zdarza u dzieci zabezpieczanych [przez służby socjalne przyp. red.]. Że jest ok., bo w domu było źle, przemoc, alkohol. Ale jak wraca mama i tata, to jest super. I zawsze będą oni dla dziecka tymi "najlepszymi" rodzicami. 

Zgadza się, że dla tych dzieci z "dobrych domów", kiedy z dnia na dzień odchodzi jeden rodzic, rozpad rodziny to jest szok. Bo dotąd było wszystko w porządku, ładnie i kolorowo. I nagle pojawia się ogromna strata. Dziecko zadaje sobie pytanie, co się takiego stało ? Zaczyna się ono obwiniać za zaistniałą sytuację. "To ja coś zrobiłem", "To moja wina". Zazwyczaj tak jest. A więc musiałem zrobić coś takiego, że tata się spakował i sobie poszedł. Nie ma u dzieci takiego przeniesienia, że to tata przestał kochać mamę. Dziecko myśli kategorią: "Ja zawiniłem, że tata mnie odrzucił". 


Jak pracować z takim dzieckiem, które doświadcza tego nieuzasadnionego, irracjonalnego poczucia winy ?


To dłuższa praca. Zależy, czy pracujemy z nastolatkiem, czy z mniejszym dzieckiem. To praca ukierunkowana na odbudowanie poczucia bezpieczeństwa, na przekazanie tego, że ta wina nie jest zlokalizowana w dziecku, nie jest ono odpowiedzialne za odejście ojca bądź matki. Chodzi o ściągnięcie z niego tego ciężaru. Żeby mu było lżej. Dziecko nie odpowiada za decyzje rodziców, za ich działania. 


Na koniec chciałabym jeszcze zadać nieco osobiste pytanie. Jak sobie Pani radzi w pracy z krzywdą dziecka ? Praca w poradniach, sesje jedna za drugą - sporo w nich dziecięcego cierpienia... Jak to wszystko udźwignąć i jeszcze wrócić do domu, do własnych dzieci, które też wymagają emocjonalnej uważności  ?


Radzę sobie. Ogólnie sprawia mi dużo satysfakcji fakt, że mogę towarzyszyć zarówno rodzicom, jak i dzieciom w wychodzeniu na prostą. To nie jest tak łatwo wyjść na prostą. Czasem zaszliśmy już daleko i nagle cofamy się pięć kroków. Często się tak zdarza i trzeba być tego świadomym. Natomiast niezwykle wzbogacające jest to, kiedy widzimy, jak dzieciaki wzrastają. Kończą terapię i widać w nich zmianę. To niezwykle buduje. I daje taką nadzieję, że robi się fantastyczną robotę...



Serdecznie życzę Pani tych fantastycznych owoców pracy, uradowanych, pouzdrawianych dzieciaków i świadomych rodziców. I radości z własnych pociech ! Bardzo gorąco dziękuję za rozmowę.






Rozmawiała: Iwona Duszyńska




Anna Dziwoki - psychoterapeuta dzieci i młodzieży. Ukończyła studia na Wydziale Sztuki i Nauk o Edukacji na Uniwersytecie Śląskim. Pracuje w Środowiskowej Poradni Psychologiczno-Pedagogicznej, w Archidiecezjalnej Poradni Psychologicznej "Przystań" oraz na rzecz dzieci i rodziców zatrudnionych w firmie Ekookna S.A. w Fundacji Kornice. Od 17 lat jest żoną oraz mamą trójki dzieci: 15-letniej Emilki, 13-letniego Maćka oraz rocznej Helenki. Angażuje się w działalność Ruchu Światło - Życie i Kościoła Domowego. Od 8 lat regularnie uczestniczy w rekolekcjach zarówno jako uczestnik, jak i animator. Wraz z innymi współuczestniczy w niesieniu zróżnicowanej pod względem form pomocy rodzinom w potrzebie, ze szczególnym uwzględnieniem pomocy dzieciom niepełnosprawnym i nieuleczalnie chorym oraz ich rodzicom i rodzeństwu. "Najważniejsze wtedy jest to, że jest przy rodzicach ktoś, kto pokaże jakieś światełko" - zapewnia.  Wolny czas najchętniej spędza z najbliższymi. Nie może żyć bez Boga, Który prowadzi ją jako matkę, żonę i specjalistę.