Wesprzyj fundację
0
0

Mąż i Żona

Mąż i Żona

Mąż i Żona

Nie lękają się. Bo wszystkie decyzje, jakie podejmują, uzgadniają razem z Panem Bogiem. Ewelina i Mateusz Gierszewscy to małżeński duet  z 17-letnim stażem, który wie, jak układać życiowe priorytety. Choć oboje działają na kilku zawodowych i społecznych frontach, wiedzą, że ich rodzina i małżeństwo - mające swoje miejsce pod Bożym parasolem - są na pierwszym miejscu. Śmiało można powiedzieć o nich, że małżeństwo im się udało. O tym, na czym polega ich sekret, co to znaczy "mądrze pracować", o obietnicach dawanych Panu Bogu i o tym, kto w ich małżeństwie kisi ogórki, opowiadają Iwonie Duszyńskiej.


Jest Pani żoną, mamą trójki żyjących dzieci oraz dwójki, która jest już w Niebie. Do tego praca lekarza, działalność w PSNLIN, Fundacja Centrum Dobrej Nowiny... Jak Pani to robi ?


lek. med. Ewelina Gierszewska: to kwestia dokonywanych wyborów. Nigdy nie stawiałam kariery zawodowej ponad karierą matki. Najpierw była kariera żony, potem kariera matki, następnie działalność społeczna, a na końcu działalność zawodowa. Zawsze raczej była to pasja i służba, a nie kariera. W każdej sytuacji, kiedy uważałam, że jestem na 100% potrzebna dzieciom, to robiłam sobie przerwę w działalności zawodowej. Przez pierwsze lata życia dzieci zostawałam z nimi w domu, dopiero później wracałam do zawodu. Uważam, że macierzyństwo jest ważniejsze niż kariera zawodowa. Gdy coś robię, to lubię robić to na 100%. Teraz tak wiele się dzieje, że jestem zmuszona "rozdzielać się" na wiele ważnych rzeczy, czego z reguły staram się nie robić. Jest ciężko, zwłaszcza od roku.  Wiem, że jeśli człowiek zbyt długo próbuje łączyć różne wyzwania, to szybko się wypali. Jeśli jednak ktoś spala się z miłości dla innych, to nigdy się nie wypali.

Kiedy ja nie pracowałam - z uwagi na dzieci - wówczas mąż po prostu pracował więcej, by zapewnić nam zabezpieczenie finansowe. Mamy też takie doświadczenie życia z Panem Bogiem, że widocznie podobały Mu się dotąd te nasze życiowe wybory, bo nigdy nie mieliśmy kłopotów finansowych. Bardzo często nasi bliscy się dziwili, że możemy pozwolić sobie na zagraniczną wycieczkę, gdy ja nie pracowałam. Mąż z kolei pracował w taki sposób, aby praca nie była na pierwszym miejscu. Pracował mądrze.


Pracować mądrze - na czym polega dokładnie ta "mądra praca", że się to Państwu tak fajnie udawało ?


Ewelina: Mój mąż robił i nadal robi dużo rzeczy w swoim życiu. Jest technologiem żywności i żywienia człowieka. Ma też przygotowanie pedagogiczne, więc nauczał przedmiotów zawodowych w miejscowym technikum żywienia i gospodarstwa domowego - w tzw. "szkole dobrych żon" - jak się to u nas mówi (śmiech). Jest też nauczycielem nauki jazdy, bo bardzo lubi kontakty z ludźmi.  Z racji nadmiaru „papierologii”, której z roku na rok w szkole robiło się coraz więcej, zrezygnował z bycia nauczycielem. Za dużo czasu musiał spędzać w papierach, a za mało mógł go poświęcać tej prawdziwej pracy z uczniami. Mateusz współpracuje też z organizacją zajmującą się pomocą ludziom poszkodowanym w wypadkach. Całe nasze życie - męża i moje - to nastawienie na jakąś społeczną misję. 

Mateusz: zdarza się, że zajmujemy się wynajmowaniem samochodów osobom po wypadkach, którym ubezpieczyciel pokrywa koszty tych wynajmów - tutaj mój wkład pracy jest minimalny, bo tylko podstawiam i odbieram auto. Kiedyś wynajmowaliśmy też mieszkanie, zatem pracują też aktywa, nie tylko my. 

Ewelina: to jest właśnie to "mądre pracowanie", bo Mateusz zawsze szukał różnych rozwiązań. Uczyliśmy się od tych, którym pewne rzeczy się udawały, korzystaliśmy z ich doświadczeń.

Mateusz: pomagamy też „frankowiczom” odzyskać nadpłacone raty kredytu, sprzedajemy pobyty wczasowe w Polsce i za granicą. Tzw. pandemia trochę to uniemożliwiła. Możliwości jest sporo, wystarczy mieć chęci do działania.

Ewelina: zawsze szukaliśmy opcji, by pomagać. Sprzedawaliśmy też tygodniowe pobyty na Teneryfie za 150 euro dla całej rodzin. To było tak zaskakująco tanio, że zainteresowanie było niewielkie - tak niska cena budziła podejrzenia. A  nam chodziło tylko o zwrot kosztów za apartament. Zależało nam na tym, by rodziny mogły sobie gdzieś pojechać. Mieliśmy takie nastawienie, by dzielić się tym, co mamy. Wykorzystywać swoje umiejętności, ale nie nastawiać się tylko na zysk. Nie dajemy się wykorzystywać w naszej pracy, chcemy godnie zarabiać, ale też dzielimy się tym, co mamy. 


Czy macie jakiś patent na podział zadań w życiu codziennym, rodzinnym ?


Oboje: Nie ma patentu (śmiech).


Tak "po katolicku" to kobieta jest od garów, pieluch, mężczyzna od śrubek...


Ewelina: My jesteśmy komplementarni. Tak jak Pan Bóg stworzył nas w jedno ciało, tak to jedno ciało wypełnia wszystko, co trzeba wypełnić. Uzupełniamy się. Ten, kto ma czas, to robi to, co trzeba zrobić w danej chwili. Wiadomo też, że trzeba dzielić się swoimi talentami, umiejętnościami. Ja nie naprawię samochodu, ale świetnie zrobi to mój mąż. On jest naszym najlepszym księgowym i chodzi do urzędów, czego ja bardzo nie lubię. Ja z racji tego, że jestem lekarzem, to staram się dbać o nasze zdrowie. Mąż jest lepszym kierowcą więc prowadzi auto, głównie na długich trasach. Sprzątamy oboje. Teraz jest taki czas, że ja więcej jestem aktywna zawodowo, zatem więcej prac domowych jest na głowie męża, zakupy, dzieci. Właśnie skończył kisić ogórki.


Czy tę komplementarność rozumiecie jako partnerstwo w katolickim małżeństwie ? 


Ewelina: Tak. W ostatnich latach wiele rzeczy zostało przedefiniowanych. Wszystko zależy od tego, jak rozumiemy słowo "partnerstwo". Bycie czyimś partnerem czy czyjąś partnerką nie jest czymś złym. To kwestia pojmowania. Kto co zdefiniuje - tak to będzie rozumiane. Poza tym, że jesteśmy małżeństwem, to przede wszystkim jesteśmy przyjaciółmi. Od tego zaczynaliśmy. Od przyjaźni. To był najważniejszy fundament. Poza tym oczywistym fundamentem, którym jest wiara.


Czy wiara jest "przepisem" na szczęśliwe małżeństwo ? 


Ewelina: Wiara i Słowo Boże to jest przepis nie tylko na szczęśliwe małżeństwo, ale na szczęśliwe życie w ogóle. Jeśli życie jest szczęśliwe, to małżeństwo także.

Mateusz: przede wszystkim chodzi w pierwszym rzędzie o troskę o tę drugą stronę, by była zadowolona. W drugiej kolejności należy patrzeć na siebie. 

Ewelina: to nie znaczy, że na siebie mniej. Chodzi o to, by miłować bliźniego jak siebie samego. Gdy ktoś czasami się nas pyta: "Jak wy to robicie, że Wam się udaje, że fajnie żyjecie ?" - odpowiadamy, że czujemy, iż to wynika z tego, że staramy  kierować się Słowem Bożym. Widzimy, że - gdy tak robimy - to się wszystko układa. Nawet z trudnych sytuacji jest wyjście i zawsze jest nadzieja. 

Mateusz: jest takie powiedzenie: "Kochać to nie znaczy patrzeć na siebie ale patrzeć w tym samym kierunku." Mamy wspólne działania, pasje, patrzymy we wspólnym kierunku - w stronę Nieba na Pana Boga. Zbliżamy się do niego tak, jak w tym trójkącie - gdy każde z małżonków z osobna zbliża się do Boga, jednocześnie oboje przybliżają się do siebie. 

Ewelina: to jest warunek konieczny - zbliżać się do Boga. Ludzie czasem popełniają błąd, zbliżając się tylko do siebie. Bo - ze zbliżania się do Boga - przyjdzie zbliżenie do drugiego człowieka. 


Czy mieliście jakieś pozytywne wzorce w małżeństwach swoich rodziców ?


Mateusz: na pewno człowiek ma wzorce w rodzicach i - świadomie bądź nie - przenosi je na swoje małżeństwo. Jeśli chodzi o moje wzorce, to takich typowo małżeńskich raczej nie było. Choć rodzice żyli razem niespełna 40 lat do śmierci mojego taty.

Ewelina: my żyjemy inaczej niż nasi rodzice. Oni mają wprawdzie długoletnie trwałe związki małżeńskie. Wzorem jest tu na pewno ta nierozerwalność, choć u rodziców układało się różnie. Związki są trwałe. U nas fundamentem jest Pan Bóg i wiara.

Mateusz: jedni i drudzy rodzice chodzili i chodzą do kościoła ale myślę, że przede wszystkim wynikało to z tradycji, przyzwyczajenia. Było w tym mniej wiary, a więcej religijności. My staramy się mieć taki prawdziwy fundament w Panu Bogu, nie kryjemy się z tym.

Ewelina: każdy nasz wybór jest podyktowany Bożą wskazówką. Gdy mamy dokonać jakiegoś wyboru, pytamy siebie w duchu: a co by zrobił Pan Jezus? Rodzice odprowadzali nas do kościoła, zadbali o nasze sakramenty, ale widać, że obecność Pana Boga w ich życiu jest inna niż w naszym. 


Czy w Państwa małżeństwie zdarzają się konflikty ?


Mateusz: dawno ich nie mieliśmy.

Ewelina: były takie czasy, gdy mieliśmy ich więcej. Czasem były to trudne sytuacje, gdy chciało się trzasnąć drzwiami i nie wrócić. Ale dojrzewamy w tym wszystkim. Nie wiem, jak by się to wszystko poukładało, gdyby nie to, że jest Pan Bóg. W emocjach robi się wiele niepotrzebnych rzeczy. Zawsze jednak była ta świadomość: "Przecież jesteśmy małżeństwem. Przyrzekaliśmy sobie, że się nie opuścimy. To jest coś, co daje ludziom siłę, by naprawiać to, co się zepsuło, a nie by zamieniać na nowe.

Mateusz: dużo pracowałem, gdy żona była domu z dziećmi. Powstała nawet z tego anegdota: żona się na mnie denerwuje. Jak Ty się możesz na mnie denerwować, skoro nie ma mnie w domu (śmiech) 

Ewelina: priorytetem było zawsze dla mnie życie rodzinne. Mąż wiedział, że o pewnej godzinie musi być w domu, bo żona czeka (śmiech). Był też taki czas, kiedy praktycznie mijaliśmy się w drzwiach. Gdy pracowałam jeszcze w szpitalu - wracałam do domu o 15:00, a mąż wtedy wyjeżdżał do pracy. To był trudny czas. Staraliśmy się jednak odchować dzieci do 3, 4, 5 lat w domu zanim poszły do przedszkola. Mieliśmy też pomoc ze strony rodziców, ale robiliśmy wszystko, by ich nie obciążać. Staraliśmy się radzić sobie sami. Wiedzieliśmy, że te pierwsze lata życia dzieci są bardzo ważne, że potrzebują wtedy rodziców, nie było więc opcji, by na szybko oddać dziecko do żłobka, przedszkola. 


Był też czas, gdy pojawiły się w Pani życiu zawodowym pojawiły się przeszkody i zawirowania....


Ewelina: Gdy byłam w ciąży z najmłodszą córką, zrezygnowałam z pracy ze względu na mobbing. Trafiłam na zwolnienie, po którym nie wróciłam już do tego miejsca pracy. Znalazłam nową. Jednak z każdej trudnej sytuacji rodziło się zawsze coś dobrego. 

Dwukrotnie poroniłam. Po drugim poronieniu, mimo że był to trudny czas, przygotowywałam się do egzaminu specjalizacyjnego i nie wiedziałam, czy w ogóle do niego przystąpić. Czułam, że zupełnie nie zdążyłam się do niego przygotować. Na czas przeznaczony na naukę, przypadła moja ciąża, o której wiedziałam, że się nie rozwija. Modliliśmy się intensywnie za wstawiennictwem ks. Blachnickiego i czekaliśmy na cud. Gdy podczas modlitwy zastanawiałam się, czy w ogóle jest sens, by jechać na ten egzamin, Pan Bóg powiedział mi: "Jedź! Ale potem zajmiesz się medycyną naturalną.” Pojechałam na ten egzamin zupełnie nieprzygotowana. I zdałam. Dla mnie to był drugi "cud nad Wisłą". Potem jednak nie wywiązałam się z tej obietnicy danej Panu Bogu. Niebawem zaszłam w kolejną ciążę. Pracowałam nadal w szpitalu, po zmianie miejsca pracy - miałam fajnego szefa, który pozwalał mi nie dyżurować, gdyż wiedział że mam małe dziecko. Było mi dobrze i wygodnie. Pozytywna atmosfera, praca od 7 do 15 - idealna dla żony i matki....


Co zatem stało się z tą obietnicą daną Panu Bogu ?


Ewelina: Niestety, poroniłam po raz drugi. Ujawniły się moje własne zaniedbania zdrowotne. Stwierdziłam wówczas, że chyba trzeba coś zrobić z tą obietnicą. Zdecydowałam się pójść na 8- tygodniowy urlop macierzyński, który przysługuje kobiecie także po poronieniu. Były akurat wakacje, które chciałam spędzić z dziećmi. Podczas tego urlopu podjęłam decyzję, że zrezygnuję z pracy w szpitalu i zajmę się medycyną naturalną. Wiedziałam, że nie będę w stanie pogodzić pracy, rodziny i nauki medycyny naturalnej. Poszłam więc na "kuroniówkę". Jednak urząd pracy nie miał ofert pracy dla lekarzy (śmiech). W międzyczasie stwierdziłam, że czas zająć się swoim własnym zdrowiem, że skoro 2 razy poroniłam, to coś z tym zdrowiem musi być nie tak. Był to też czas zakładania naszej fundacji (Fundacja Centrum Dobrej Nowiny przyp.red.), szukania odpowiedzi, co dalej, czy to - na co my się porywamy - ma sens. 


No właśnie... Założyliście też Fundację Centrum Dobrej Nowiny...


Ewelina: Mamy olbrzymi cel, który chcielibyśmy zrealizować. To wybudowanie ośrodka rekolekcyjnego choć ostatnio nasze myśli podążają w kierunku stworzenia wioski chrześcijańskiej. Jesień 2017 roku, był dla nas czas przełomów. Stwierdziliśmy, że trzeba te projekty przepracować z Panem Bogiem. Podjęłam decyzję, że robię 40 dni postu. Pojechałam na 10 dni do Konstancina na rekolekcje z postem Daniela, opartym na diecie dr Dąbrowskiej - by tam zacząć mój 40-dniowy post, a potem kontynuować go w domu. Podczas pobytu w Konstancinie, na wieczorze zapoznawczym, przyznałam się, że jestem lekarzem. W efekcie - na koniec tego postu - dostałam ofertę pracy. Ksiądz rektor zaproponował mi pracę lekarza, który opiekuje się osobami na poście przez cały turnus.  Zgodziłam się. W ten sposób Pan Bóg „załatwił mi” pracę. 


Fundacja i rekolekcje to w Państwa wypadku taki "zgrany duet"...


Ewelina: ... Następnie,  podczas tego 40-dniowego postu pojechaliśmy na rekolekcje "Serce Dawida". Skorzystaliśmy tam oboje z możliwości poproszenia o modlitwę prorocką. Udałam się na nią z zapytaniem, co dalej z naszą fundacją? Czy mamy wybudować ten ośrodek? Nie dostałam na nie odpowiedzi... Osoby, które modlą się nad konkretną osobą, słyszą głos od Boga, czy otrzymują obrazy dotyczące Bożych planów co do tej osoby. Modlący się nade mną dostali obraz aniołów. Wyszłam stamtąd troszkę niezadowolona. "Słuchaj, ja Cię o coś innego pytałam" - żaliłam się Panu Bogu. Po mnie poszedł mój mąż. I on dostał już odpowiedź. Taką "prosto z mostu".

Mateusz: Zapytałem Pana Boga, czy w ogóle mamy budować ten ośrodek formacyjno-rekolekcyjny. To koszt około 30 mln zl. Duże zaangażowanie: nasze, innych ludzi, środków finansowych. "Panie Boże, powiedz mi konkretnie, bo ja jestem prosty człowiek ze wsi. Nie chcę musieć czytać między wierszami." Wszedłem do pokoju modlitw, gdzie osobami modlącymi się nad nami byli Kasia i Sebastian - weszli też dwaj inni chłopacy. Modlący się zapisali  w zeszycie nasze imiona, pod którymi w czasie modlitwy prowadziły zapiski. Przy moim imieniu nic nie napisali. Zaniepokojony prosiłem: "Panie Boże, proszę zadziałaj, by coś napisali." Kasia po modlitwie zwróciła się do mnie z następującą informacją: "Mateusz, miałam taki obraz: chodzisz w kasku budowlanym po terenie jakiejś budowy, budujecie coś dużego. Chodzisz tam, nadzorujesz, bo tam jakieś dobre rzeczy mają się dziać." Prawie spadłem z krzesła, gdy to usłyszałem. Kasia nic nie wiedziała o naszych planach, przed wejściem zdradzało się jedynie swoje imię. Powiedziano mi też o skłonnościach do gromadzenia ludzi wokół siebie, służenia, nauczania. Jeśli faktycznie jest to wola Boża, to jesteśmy gotowi, by Pan użył nas jako narzędzi do realizacji tego celu. Na razie sytuacja koronawirusowa nie sprzyja naszym działaniom w tym kierunku. Nasze wysiłki pochłania PSNLIN, gdzie aktywnie działa moja żona, oraz stowarzyszenie lokalne Niezależni pl, w które oboje jesteśmy zaangażowani.


Podejmujecie się Państwo różnych ważnych społecznie działań. I nie macie obaw, co do ich dalszych losów...


Ewelina: sytuacja tzw. pandemii uczy nas cierpliwości. Ta jesień 2017, to był dla nas czas przełomu. Podczas ostatniego dnia rekolekcji "Serce Dawida", będąc na pierwszym nauczaniu doznałam szoku. Było to dla mnie namacalne doświadczenie tego, że Pan Bóg mówi. Ewangelizator, który przyjechał z Wielkiej Brytanii lub Irlandii, zaczął mówić o poście Pana Jezusa. A ja byłam wtedy właśnie w trakcie tego 40-dniowego postu... Dla mnie to był namacalny znak. Potem, na koniec swojego nauczania powiedział, że gdy Pan Jezus zakończył post,  przystąpili do Niego aniołowie i Mu usługiwali. Byłam już wtedy po modlitwie prorockiej - tej, po której żaliłam się Panu Bogu, że nie udzielił mi odpowiedzi na moje pytanie. Było to wszystko dla mnie niezwykle przejmujące, płakałam rzewnymi łzami. Miałam takie przeświadczenie, że to wszystko ułożyło się w pewną całość. To był niesamowity czas.  Te wszystkie lata intensywnej formacji w Kościele Domowym  (byliśmy w nim ok. 6 lat), liczne rekolekcje, nasze zaangażowanie w lokalną wspólnotę Kościoła - to wyjątkowy czas, bez którego nie byłabym takim człowiekiem, jakim jestem teraz. Dzięki mojemu mężowi, który zawsze był niepoprawnym optymistą i zawsze mówił, że nie ma się co martwić, bo Pan Bóg zawsze nam pomoże - teraz nie miałabym odwagi robić tego, co robię. Teraz wiem, że cokolwiek się nie stanie, to jest Pan Bóg. Staram się uzgadniać z Nim swoje postępowanie i decyzje. I wiem, że cokolwiek złego by się nie stało, to On i tak rozwiąże każdy problem i pokona każde zło. Doświadczamy w swoim życiu braku lęku. Mimo tego, że psychologowie twierdzą, iż nie ma czegoś takiego jak brak lęku, ja mam takie doświadczenie. A może jest… Pojawia się na chwilę… Ale nasza wiara w Boga go skutecznie eliminuje.



Dziękuję serdecznie za rozmowę.



Ewelina i Mateusz Gierszewscy - małżeństwo z 16-letnim stażem. Rodzice trójki żyjących dzieci oraz dwojga, które przed swoimi narodzinami zamieszkały w Domu Pana. Ewelina jest lekarzem rodzinnym oraz doradcą medycyny naturalnej. Aktywnie działa na rzecz Polskiego Stowarzyszenia Niezależnych Lekarzy i Naukowców PSNLiN. Mateusz pracuje jako instruktor nauki jazdy, pomaga osobom poszkodowanym w wypadkach i „frankowiczom”, organizuje pobyty wakacyjne. Angażuje się w lokalny projekt Niezależni PL.

Twórcy Fundacji Centrum Dobrej Nowiny (www.centrumdobrejnowiny.pl), której głównym celem jest budowa ośrodka rekolekcyjno-formacyjnego/wioski chrześcijańskiej. Ewelina lubi celebrować codzienność, czekoladę, lody i czarną kawę, podróże, dobry film i książkę i wiele, wiele innych. Interesuje się szeroko pojętą medycyną naturalną, holistyczną. Mateusz, który ma niewiele wolnego czasu, lubi rodzinne życie, podróże, czytanie książek, dobre kino, a także jeść lody, jeździć rowerem, latać paralotnią, spędzać czas na łonie przyrody.

Oboje przede wszystkim lubią spotkania z drugim człowiekiem.



Więcej na: 

www.centrumdobrejnowiny.pl