Wesprzyj fundację
0
0

Nadzieja pod ostrzałem

Nadzieja pod ostrzałem

Nadzieja pod ostrzałem

Wojna pisze tysiące, a nawet miliony tragicznych ludzkich historii. Historii zdominowanych przez strach, ból i długotrwałą tęsknotę. Jak wiele może znieść człowiek ? W okolicznościach tego koszmaru, którego skali nie sposób ogarnąć myślą, emocjami i najbardziej nawet zaawansowanymi działaniami dyplomatycznymi, pierwszą duchową potrzebą każdego człowieka dotkniętego wojną, staje się nadzieja. Nadzieja na cud. Nadzieja, która umiera ostatnia... Tam więc, gdzie kończą się ludzkie możliwości wpływu na dramatyczną rzeczywistość - tam ostatecznie musi wkroczyć Bóg... 


„Czujemy wasze modlitewne wsparcie. Czasami dzieje się coś naprawdę niezrozumiałego, tak jakby czyjaś niewidzialna ręka kierowała kulami i pociskami, które przelatują obok nas. Z bardzo trudnych sytuacji wychodzimy zwycięsko, jakby ktoś nam towarzyszył. Stajemy się niewidzialni dla wroga, widzimy nawet w ciemności, wiemy co i jak robić. To nas pobudza i dodaje sił. Wierzymy, że sam Pan Jezus jest za Ukrainą. Prosimy, abyście nie przestawali, wspierali nas i nadal się modlili. Naprawdę was potrzebujemy!” - taki poruszający wpis jednego z ukraińskich żołnierzy obiegł w ostatnich dniach media społecznościowe. Za prośbą o modlitwę, jaka została w nim wyrażona, stoi pragnienie nadziei na pokonanie wroga i pokój - to oczywiste. Nie można jednak nie zauważyć w nim niezwykłego charakteru świadectwa wiary... Wiary w Jednego Boga, która w całym świecie zachodnim zamiera ustępując miejsca racjonalizmowi, ateizmowi oraz różnorodnym prądom kulturowym stojącym w sprzeczności z Prawem Bożym. 

"Gdzie jednak wzmógł się grzech, tam jeszcze obficiej rozlała się łaska, aby jak grzech zaznaczył swoje królowanie śmiercią, tak łaska przejawiła swe królowanie przez sprawiedliwość wiodącą do życia wiecznego przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego (Rz 5, 20-21)" - czytamy w Piśmie Świętym. Nie jest też niczym nowym, iż Pan Bóg z największego zła wyprowadza największe dobro... Być może całe to zło wojny na Ukrainie, jakie ma aktualnie miejsce, zaowocuje powrotem ludzkości do Boga i Jego praw. O tym, że potrafi On skutecznie zaprosić człowieka do Swojego serca, świadczą liczne cuda, jakie miały już miejsce w przeszłości w okolicznościach wojen i konfliktów zbrojnych na całym świecie. W niniejszym tekście pragniemy zapoznać Was z kilkoma historiami, które zapewne nigdy by się nie wydarzyły, gdyby ludzie nie oddali swoich wojennych losów w ręce Pana Boga....


"Little boy" czyli mały chłopiec


6 sierpnia 1945r na Hiroszimę spadła bomba atomowa o nazwie "Little boy". O godzinie 8:16 eksplodowała nad ziemią na wysokości 565 m. W jednej chwili 13 tysięcy kilometrów kwadratowych zniknęło z powierzchni ziemi. Pył i dym unosił się w promieniu 15 kilometrów od miejsca wybuchu i można go było dostrzec z odległości 600 km. Około 9:20 spadł deszcz - ciężki, czarny i śmiercionośne radioaktywny.

W jednym tylko, tym samym momencie o godzinie 8:16, zginęło 90 tysięcy ludzi, a kolejne 250 tysięcy umarło na przestrzeni 5 lat od tej tragedii. W promieniu do 2000 metrów od centralnego punktu wybuchu, potężna siła energii i ekstremalnie wysoka temperatura, zrównała z ziemią całe istniejące tam życie z ludźmi na czele. Nie ocalał żaden budynek. Żaden, z wyjątkiem jednego...

Tego zdarzenia nikt nie jest w stanie wytłumaczyć kierując się perspektywą ludzkiej wiedzy oraz doświadczenia, i wyjaśnić je posługując się wiedzą z zakresu praw fizyki. Nie udało się to dotąd żadnemu z naukowców. Nikt więc nie wiedział, jaka siła zadziałała na kościół Jezuitów, który znalazł się w zasięgu oddziaływania "Małego chłopca".

To właśnie budynek kościoła został nie naruszony. Podczas, gdy wokół niego można było zaobserwować "pustynię grozy", z jego dachu nie spadła ani jedna dachówka. U progu kościoła leżał... kot. Cały i zdrowy tak, jak przed momentem eksplozji. Pomidory i winogrona, które rosły w najbliższym otoczeniu kościoła, nieprzerwanie dojrzewały na krzakach. Również zabójcze promieniowanie ominęło posesję Jezuitów...

Czterech ludzi, którzy tego tragicznego dnia znajdowali się wewnątrz budynku kościoła, nie tylko przeżyło ten atak, ale nie ponieśli oni konsekwencji napromieniowania i dożyli w zdrowiu późnej starości. Posługujący w nim zakonnicy codziennie żyli przesłaniem Maryi z Fatimy, w którym Eucharystia, różaniec i post były oczywistością serca...
 
Naukowcy, którzy podejmowali się prób naukowego wyjaśnienia opisanego fenomenu, błyskawicznie wchodzili na drogę nawrócenia. Z racjonalnych ateistów ewoluowali w kierunku wielkich czcicieli Maryi i Pana Jezusa... 



Dziewczynka z hostiami


Kilka miesięcy przed śmiercią, w 1979 roku, arcybiskup Fulton Sheen opowiedział w jednym z wywiadów następującą historię...

Był koniec lat czterdziestych XX wieku. W jednym z chińskich kościołów posługiwał pewien ksiądz, który stał się jednym z bohaterów tego szczególnego wydarzenia. Pewnego dramatycznego dnia,  komuniści zamknęli jego kościół uprzednio doszczętnie go plądrując. Napastnicy rozbili wszystkie figury Matki Bożej, złamali Krzyż z Panem Jezusem. A co najgorsze - dokonali zniszczenia Tabernakulum i profanacji Najświętszego Ciała Pana Jezusa. Jeden z żołnierzy wyjął kielich ze środka i wysypał Pana Jezusa na podłogę.

Wspomniany kapłan, którego komuniści uwięzili na plebanii, obserwował te - ciągnące się wiele dni - chwile grozy, przez okno. - Wiedziałem, że w kielichu były trzydzieści dwa Najświętsze Serca Pana Jezusa, ponieważ codziennie je liczyłem - relacjonował.

Świadkiem tych zdarzeń stała się przypadkiem mała dziewczynka, która modliła się w tym trudnym czasie ukryta za ławkami i w chwili napadu nie zdążyła uciec z kościoła. - Nastała noc. Kiedy chiński żołnierz położył się spać, dziewczynka wyszła ukradkiem z ukrycia i uklęknęła przed porozrzucanym Panem Jezusem. Upadła krzyżem i leżała tak godzinę. To mniej więcej tyle czasu, ile zazwyczaj odprawiam Mszę Świętą - wspominał ksiądz. - Następnie uklęknęła i delikatnie włożyła jedną z hostii do swoich ust, po czym ostrożnie wymknęła się z kościoła i pobiegła do swojego domu.

Tak było codziennie. Dziewczynka przychodziła nocą i kiedy upewniła się, że nikt jej nie widzi,  robiła dokładnie to samo - przyjmowała Pana Jezusa. Zamknięty na swojej plebanii kapłan, obserwował tę sytuację przez 32 dni zaglądając do kościoła przez roztrzaskane okna. Tak było do dnia, kiedy dziewczynka przyjęła Najświętszy Sakrament po raz ostatni... Kiedy połknęła ostatnią hostię, przypadkiem o coś zahaczyła i w ten sposób obudziła śpiącego żołnierza. Dziewczynka nie uciekła jednak przed napastnikiem, pozostając w pozycji klęczącej. Ten, w całej swojej bezwzględności i nienawiści uderzył dziecko korbą karabinu, w efekcie czego dziewczynka zmarła.

- Tego samego dnia, komuniści odjechali i mnie uwolnili - relacjonował kapłan. - Upadłem na kolana i obiecałem Panu Bogu, że każdego dnia spędzę jedną godzinę przed Jezusem w Najświętszym Sakramencie. Zawsze będę wszystkim powtarzał, że moc mojego kapłaństwa pochodzi z Eucharystii.

- Nie mogę się doczekać, jak kiedyś przytulę tę dziewczynkę - dodał abp. Fulton Sheen na koniec wywiadu, podczas którego podzielił się ze światem tą historią...


Parafia pod parasolem


"Dziś Niemcy pod wodzą Hitlera zaatakowały Polskę. Hitler to człowiek opętany przez szatana. Hitler wyrządzi straszliwe zło Polsce i całej Europie. Zginą miliony ludzi, Europa ulegnie wielkiemu zniszczeniu. Czy jest jakiś ratunek? Czy możemy uniknąć śmierci, uratować nasze domy, gospodarstwa, zakłady pracy ? Tak, jest ratunek ! Tym ratunkiem jest różaniec przed wystawionym w monstrancji Najświętszym Sakramentem ! Od dzisiaj, aż do końca wojny, (nie wiemy ile będzie trwać ta wojna), każdego dnia w naszym kościele będzie odmawiany Różaniec - przed wystawionym Najświętszym Sakramentem. Zapraszam wszystkich każdego dnia na to nabożeństwo." Te właśnie słowa padły z ust polskiego proboszcza posługującego w parafii w małej wsi o wdzięcznej nazwie Garnek, 1 września 1939 roku. Parafianie  odpowiedzieli na wezwanie swojego kapłana i modlili się codziennie przez cały okres II wojny światowej. 

Podczas, gdy Niemcy zajmowali kolejne miasta i wsie, a Polacy byli dziesiątkowani przez śmierć i głód, mieszkańcy Garnka żyli pod specjalnym "parasolem", jaki rozłożyła nad nimi Maryja. Do tej niezwykle rozmodlonej wsi nigdy nie dotarł żaden Niemiec, a wszyscy mężczyźni, którzy wyruszyli z niej na front, po zakończeniu wojny wrócili do swoich domów cali i zdrowi. Żaden mieszkaniec Garnka nie poniósł śmierci w wyniku działań wojennych.

Co ciekawe, ów wioski nie znajdziemy na "końcu świata", co mogłoby zminimalizować ryzyko pojawienia się na jej terenie Niemców. Wieś ta leży bowiem jedyne 70 km. od Warszawy.

Choć początkowo w świątyni zjawiali się nieliczni, z czasem kościół zaczął pękać w szwach. Ta trwająca 6 lat modlitwa dała ludziom nie tylko tak potrzebną im wówczas nadzieję, ale w sposób namacalny ocaliła ich życie...


Matka Boża z Filipin


Jest rok 1986 na Filipinach, którymi od 22 lat rządzi komunistyczny dyktator Marcos. Naród poddawany jest ciągłym represjom ze strony władzy, w kraju panuje bieda i nie ma wolności słowa. Trzy lata przed opisywanymi wydarzeniami, władza zamordowała wracającego z wygnania, bezkompromisowego opozycjonistę Aquino. To tragiczne wydarzenie stało się przysłowiową kroplą goryczy, która niejako obudziła naród z wielkiego letargu. Doszło do społecznego buntu. Część wojska przeciwstawiła się władzy dyktatora i stanęła po stronie ludzi. 

Żona opozycjonisty, pani Carazon Aquino, po namowie kardynała Sin (odpowiednika naszego kardynała Wyszyńskiego), postanowiła poprowadzić Filipińczyków do walki o wolność. Kardynał Sin cieszył się olbrzymim autorytetem i uznaniem. Gdy przemawiał, zapadała całkowita cisza i naród zamieniał się w słuch. Także rządzący krajem Marcos, czuł wielki respekt przed tym kapłanem i zwyczajnie się go obawiał. Dlatego też nigdy nie odważył się stanąć do walki z Kościołem. 

W sobotę, 22 lutego 1986 roku, Marcos wydaje nakaz aresztowania ministra obrony Ramosa, generała Enrile i około trzystu zbuntowanych przeciwko niemu żołnierzy. Ci postanawiają jednak schronić się w koszarach stolicy Manili z zamiarem walki aż do śmierci. W odpowiedzi, dyktator wysłał na nich czołgi, i tysiące żołnierzy. Czeka.

W tym samym momencie, kardynał Sin odbiera telefon. W słuchawce słyszy głos, który błaga o ratunek przed śmiercią w rąk żołnierzy Marcosa. Po tej rozmowie, charyzmatyczny kardynał wbiega do kaplicy, gdzie przed Najświętszym Sakramentem przez półtorej godziny błaga Pana Jezusa o pomoc. W końcu wszystko już wie. Dzwoni do trzech klasztorów kontemplacyjnych i rozkazuje ich mieszkańcom modlić się bez przerwy dzień i noc. Zakonnice i zakonnicy mają mieć w tym czasie podniesione ręce, a także mają przestrzegać postu o chlebie i wodzie. I tak do odwołania. Następnie, za pośrednictwem katolickiego radia, arcybiskup wzywa wszystkich Filipińczyków do wyjścia na ulicę, aby bronić "naszych przyjaciół" w Manili. „Wyjdźcie na ulice, stańcie pomiędzy siłami Enrile’a i Romosa, a nadjeżdżającymi czołgami !" - nawołuje kardynał.

Ludzie, którzy kochają kardynała Sina za jego prawość, nie kalkulują, nie poddają się lękowi i odważnie podążają za wyzwaniem duchownego. Tłumami wychodzą ze swoich domów i zakładów pracy. W ciągu kilku godzin, dwa miliony ludzi stają pomiędzy zbuntowaną garstką wojskowych i tysiącami najemników dyktatora. Idą ramię w ramię: biedni i bogaci, rodziny z dziećmi oraz starcy. Wśród nich są ludzie na wózkach i setki duchownych - kapłanów, i sióstr zakonnych. Jedność i determinacja narodu nie mają sobie równych.

W Manilii dochodzi do dantejskich scen. Czołgi wycelowują swoje lufy w rodziny z dziećmi i zakonnice. Jednak to modlitwa - konkretnie "Zdrowaś Mario, łaski pełna..." okazuje się bronią, której żaden czołg nie będzie w stanie przemóc. Dwa miliony ludzi jednocześnie gorliwie modlą się o przerwanie tego dramatu. Msze Święte odbywane są co godzinę - nie ma więc godziny bez przeistoczenia.

Mimo ogromu strachu i przerażenia w obliczu możliwości utraty życia, naród filipiński nie przestają wzywać na pomoc Matki Bożej. Każdy, niezależnie od płci, wieku, stanu zawodowego czy majątkowego, odmawia różaniec. Różaniec, który jest ich jedyną nadzieją i jedyną bronią przez bezwzględnym, zdolnym do wszystkiego dyktatorem.

Tak upływa pierwszy dzień, drugi i kolejny. Podczas czwartej doby nagle pojawia się brzmiący złowrogo warkot dwudziestu pięciu silników czołgów. Sześć tysięcy najemników dyktatora, zbliża się w kierunku klęczących sióstr zakonnych. Ludzie nie ustają w modlitwie mimo narastającego w nich lęku - modlą się coraz głośniej. Nagle spostrzegają, lecące w ich kierunku pojemniki z gazem...

W tym samym momencie, znienacka pojawia się potężny wiatr, który począł wiać w kierunku rzucających pojemnikami żołnierzy Marcosa, tym samym znosząc w ich stronę cały trujący gaz. Najemnicy kaszląc, upadają i cofają się o kilkadziesiąt metrów. Po dwóch godzinach atak się powtarza, jednak... niespodziewanie znów pojawia się ten sam wiatr. Żołnierze doznają szoku, a ich agresja narasta. Wściekli ładują moździerze, jednak aż cztery godziny mają problem z ustawieniem dokładnego celu ataku. Kiedy już udaje im się odpalić pociski, wszystkie okazują się być niewypałami... Zdezorientowani, posyłają na ludzi helikoptery z działami, jednak okazuje się, że ich piloci już w czasie lotu zostają dotknięci łaską skruchy. Lądują zatem po drugiej stronie barykady, przyłączając się do modlitwy. Padają na kolana i płaczą.

Na polu bitwy zostają czołgi i szturm, które zdążyły już zbliżyć się dosłownie na odległość centymetrów od dzieci i klęczących sióstr zakonnych. Pewna mała dziewczynka do lufy czołgu nagle wsadza kwiaty... Staruszka na wózku woła do oprawców: "Zabijcie mnie, a ich oszczędźcie, proszę". Leżąca przy gąsienicy czołgu zakonnica śpiewa jedną z Maryjnych pieśni... Jeden z najemników rzuca karabin i wzruszony i pada na kolana. 

Podczas tego - niewątpliwie przepełnionego cudami - wydarzenia, żołnierze armii rządowej, nie byli w stanie nadusić spustów karabinów. Mimo, że centymetr po centymetrze naciskali na bezbronne rodziny, żaden z nich nie strzelił.

Nagle, doszło do przełomowej chwili, która definitywnie zakończyła dramat ludzi. Kardynał Sin tak wspomina słowa żołnierzy, którzy ją opisują: „Czołgi próbowały wbić się w tłum. Ludzie modlili się i podnosili w górę swoje różańce. Wówczas ukazała się nam przepiękna Niewiasta… Była piękna, a Jej oczy błyszczały.... Była taka piękna ! I ta piękna Niewiasta przemówiła do nas tymi słowami: «Stop, kochani żołnierze! Nie posuwajcie się dalej! Nie krzywdźcie moich dzieci !» Kiedy to usłyszeliśmy, zostawiliśmy natychmiast wszystko, wyszliśmy z czołgów i przyłączyliśmy się do ludu, płacząc ze strachu i wzruszenia.”

Kapłan, który w tamtym momencie odprawiał Eucharystię, doświadczył następującego widzenia: zobaczył Boga Ojca na sklepieniu niebieskim, który błogosławił z miłością swoje dzieci mówiąc : "JA JESTEM PAN"...



Powrót do modlitwy


Ostatnie półwiecze, to dla świata okres, w którym ma miejsce intensywny, postępujący proces odchodzenia od Boga i modlitwy. Jednocześnie na przestrzeni tego czasu do nawrócenia nawołują kolejni papieże i kapłani. Kościoły pustoszeją, a sam Kościół zmaga się z wieloma wewnętrznymi problemami, co z kolei nie sprzyja budowaniu wspólnoty wiernych. Problem odwracania się od Boga i nauki Kościoła od wielu lat podnosi Maryja, która sygnalizuje go w Swoich objawieniach na całym świecie. Wielokrotnie wspomina w nich o tym, iż dojdzie do wojen, o ile ludzie wcześniej nie wrócą na ścieżkę wiary; nawołuje do modlitwy różańcowej, postu oraz pierwszo sobotnich nabożeństw wynagradzających za nasze grzechy. Szczególną uwagę Matka Najświętsza koncentruje na Rosji, o poświęcenie której prosiła w Fatimie w 1917 roku. Jak dotąd, fakt poświecenia tego kraju przez papieża wzbudzał na tyle dużo niejasności, iż  biskupi ukraińscy zwrócili się w ostatnich dniach z prośbą do Papieża Franciszka o powierzenie Rosji i Ukrainy Matce Bożej zgodnie z Objawieniami z Fatimy. - „Pokornie prosimy Waszą Świątobliwość o publiczne dokonanie aktu poświęcenia Najświętszemu Niepokalanemu Sercu Maryi Ukrainy i Rosji, zgodnie z prośbą Matki Bożej Fatimskiej” – czytamy w oświadczeniu biskupów.

W obliczu tak nieludzkich i potwornych zbrodni, jakie dokonywane są dziś na Ukrainie z rąk rosyjskich najeźdźców, modlitwa staje się ostatnią deską ratunku, ostatnim orężem walki dobra ze złem, po które sięga człowiek, który staje się ofiarą wojny. Być może, gdyby modlitwa była dla współczesnych ludzi pierwszym, a nie ostatnim narzędziem do walki ze złem, po które sięgają, wówczas wcale nie byłoby wojen...

"Boże, usłysz krzyk wszystkich Twoich dzieci, udręczone błaganie całej ludzkości. Niech już nie będzie więcej wojny - złej przygody, z której nie ma odwrotu, niech już nie będzie więcej wojny - kłębowiska walki i przemocy." - mówił Święty Jan Paweł II. Niech opisane w niniejszym tekście cuda, które miały miejsce w przeszłości za przyczyną gorliwej modlitwy i niezłomnej wiary ludzi, będą dowodem na to, że z Panem Bogiem wszystko jest możliwe. Że nadzieja umiera ostatnia....