Wesprzyj fundację
0
0

Rodzinne zwyczaje

Rodzinne zwyczaje

Rodzinne zwyczaje

Powtarzalne czynności, zindywidualizowane "tradycje", a może dziwne przyzwyczajenia ? To one wyznaczają rytm życia domu. I choć różnią się w zależności od danej rodziny, niezmiennie zapraszają do przeżywania codzienności, prostych i długo oczekiwanych chwil, z jakich składa się życie. Choć u małych dzieci rytuały w swej niezmienności budują ich poczucie bezpieczeństwa i przewidywalność świata, dla tych nieco starszych mogą się one stać czymś szczególnym i oczekiwanym - swoistym "paliwem" dla rozwoju. O tym, jakie "rodzinne tradycje" warto wprowadzić w swoich domach i dlaczego warto to robić, a także o tym, jak ważną rolę odgrywają w tych rodzinach, gdzie wychowuje się gromadka dzieci - dowiecie się z naszego artykułu.




"Zebranie"


Marta, lat 56, mama biologiczna 6 dzieci, dodatkowo wraz z mężem Tadeuszem prowadzi rodzinny dom dziecka.


- W domu takim, jak nasz, gdzie mieszka kilkanaścioro dzieciaków w różnym wieku, z bardzo różnymi doświadczeniami, okazji do interakcji jest całe mnóstwo. Do konfliktów, oczywiście, też. Dlatego praktykujemy codzienne wieczorne spotkanie całej rodziny, gdzie mamy okazję podzielić się swoimi przeżyciami. Dzieciaki opowiadają, co je spotkało danego dnia, za co są wdzięczne i komu. Ale też z kim się pokłóciły i o co. Staramy się, by to, co złe, zostało wyjaśnione, a krzywdy - jeśli się zdarzyły - naprawione. Dlatego chętnie praktykujemy zadośćuczynienie. Sporo miejsca zajmuje rozmowa o emocjach i potrzebach. Wielkim zasobem jest grupa, która dzieli się spostrzeżeniami na dany temat. Taki feedback jest bardzo cenny. No i każdy idzie spać spokojnie, by na tyle, na ile to możliwe, zaczynać kolejny dzień z "pustą kartą". Takie spotkanie kończymy wspólną modlitwą - ci, którzy chcą. Z reguły chcą wszyscy.  Jest integralną częścią naszego "zebrania". Widzę, jak bardzo jest taką "kropką nad i" po wcześniejszych rozmowach i postanowieniach. Czasem mam wrażenie, że ten nasz dom funkcjonuje dzięki tej wspólnej modlitwie... 



Bycie OFF-line


Tomek, lat 46, ojciec 4 synów w wieku 6 do 20 lat


- Zdarzyło się, że za którymś razem, gdy wołałem chłopaków na obiad i nikt nie przychodził bo siedział z nosem w komórce, wkurzyłem się. Postanowiłem, że cos trzeba z tym zrobić.  Pogadałem z synami. Powiedziałem, że jest mi z tym fatalnie bo zależy mi na tym, abyśmy żyli jakimś normalnym życiem, a nie tylko walczyli o oderwanie się od tego wirtualnego. Zrobiliśmy bilans strat, jakie ponosimy jako rodzina gdy chłopaki, ale też ja sam zbyt często i długo siedzimy w laptopach i komórkach. Z ust najstarszego syna padło znamienne "przestajemy ze sobą rozmawiać tak jak kiedyś". Umówiliśmy się, ze każdy z nas zastanowi się nad tym, jak to zmienić, ja także. Na drugi dzień zrobiliśmy burzę mózgów. Ja postanowiłem zrezygnować z Facebooka. Zgodziliśmy się co do tego, że w porze obiadowej wszyscy odkładają komórki do specjalnego koszyka. Średni syn uznał, że warto by wykorzystać nowe technologie i Internet do robienia tego, co możemy robić wspólnie. Wróciliśmy więc do wspólnego oglądania meczów piłki nożnej i innych dyscyplin. Najmłodszy syn najbardziej opierał się tym ograniczeniom ale finalnie uznał też idąc za głosem starszych braci, że zrezygnujemy z bycia online na czas weekendów. Myślę, że nie udałoby nam się to gdyby nie fakt, że podjęliśmy wyzwanie drużynowo i po męsku.  


Randkowanie


Kasia, lat 36 i Robert, lat 40, rodzice 5-tki dzieci w wieku 2 do 13 lat.


Kasia: Bycie z piątką dzieciaków praktycznie non-stop było dla mnie czymś ekstremalnie męczącym. Robert całymi latami wychodził do pracy od rana do wieczora, ja byłam w domu z dziećmi. Babcia i dziadek mieszkający kilkaset kilometrów więc samodzielne wychowywanie takiej gromadki to było dla mnie wyzwanie życia. Coraz częściej się kłóciliśmy. Gdy któregoś razu Robert wrócił z pracy i zastał mnie dosłownie wyjącą z przemęczenia, coś w nim pękło.


Robert: Sporadycznie zdarzało mi się zostawać z naszymi dziećmi w pojedynkę, gdy Kasia "od wielkiego dzwonu" szła do fryzjera. Miałem namiastkę tego, co ona od lat ma przez 12 godzin dziennie w pojedynkę. Postanowiliśmy, że raz w tygodniu zapłacimy opiekunce i będziemy w tym czasie randkować poza domem. Kino, SPA, Palmiarnia, wypad na łono natury...W skali miesiąca to był dla nas dość duży wydatek, tym bardziej że oszczędzaliśmy na remont mieszkania. Ale uznaliśmy, że jeśli nie zadbamy o naszą relację, swój komfort, oddech, to będzie z nami krucho... 


Kasia: Czuję, że powoli wracam do "żywych". Zaczynam odzyskiwać samą siebie, Kasię i kobietę, a nie tylko matronę. W wolności od dzieci zaczęłam planować powrót do pracy. Robert bardzo mnie w tym wspiera. Chyba otwiera się nowy, optymistyczny rozdział w naszym małżeństwie...


Wokół stołu 


Malwina lat 43, Irek, lat 44, rodzice 3 córek w wieku 10, 13 i 16 lat oraz 5-letniego syna.


Malwina: Pamiętam, że kiedy byłam zbuntowaną nastolatką, mama z uporem maniaka ściągała mnie do jadalni na obiad choć wcale mi się nie chciało wychodzić z pokoju. Podobnie mojego brata. Twierdziła, że stół scala i integruje rodzinę. Kompletnie tego nie rozumiałam bo w tamtym okresie rodziców uznawałam za takich, którzy nic nie wiedzą o życiu. Dziś doskonale rozumiem, o co chodziło mojej mamie. Nasze dzieciaki chętnie uczestniczą nie tylko we wspólnym jedzeniu, ale bardzo często tez wspólnie gotujemy. Nie zawsze całą rodziną, ale któreś z dzieci jest zawsze chętne do pomocy w kuchni. Rozmowy przy stole, wspólne przygotowania to zawsze okazja do takiego pobycia razem. Wtedy najwięcej dowiaduję się o swoich dzieciach.


Irek: Był w naszym rodzinnym życiu taki czas, że ze względu na moje obowiązki w firmie, na różne zajęcia pozalekcyjne dzieciaków i pokonywanie codziennie wielu kilometrów, po prostu się mijaliśmy. Wszyscy wracaliśmy padnięci do domu wieczorem i nikt już nie miał sił ani ochoty na wspólne rozmowy, o robieniu czegoś razem nie wspominając. Pamiętam, jak bardzo urzekł nas zwyczaj wspólnych, długich biesiad podczas wakacji we Włoszech. Nasza 13-letnia córka powiedziała wówczas, że też by tak chciała... Od nowego roku szkolnego tak udało nam się poukładać zajęcia dzieci, że wspólne obiadokolacje stały się stałym elementem każdego dnia. Ja zacząłem więcej pracy brać do domu, zamiast spędzać czas w firmie. Jestem przekonany, że ten wspólny stół bardzo nas do siebie zbliżył.


Dom otwarty


Eliza, lat 38, mama 15-letniego Kacpra i 17-letniej Małgosi


- Wychowałam się w domu, przez który przewijało się zawsze mnóstwo ludzi. Moi rodzice mieli zawsze wielu ciekawych znajomych, wśród nich byli artyści i różne "kolorowe ptaki". Bardzo lubiłam ten klimat. Naturalne więc było, że przez nasz dom przewijały się też ich dzieciaki starsze i młodsze. Chciałam kontynuować te tradycję w swojej własnej rodzinie. Moje dzieciaki są nastolatkami. W naszym domu ciągle ktoś przesiaduje, koleżanki i koledzy Kacpra i Małgosi często u nas śpią. Zdarzają się spontaniczne "spędy", kiedy w ogrodzie przy grillu spotykają się moi znajomi oraz towarzystwo moich dzieciaków, jakkolwiek dziwnie by to nie zabrzmiało. Nie mam problemu z tym, by pobyć z nastolatkami, poocierać im łzy, bo chłopak rzucił albo z ktoś nie może dogadać się z ojcem. takie sytuacje też się zdarzają. Śmiejemy się z mężem, że powinniśmy założyć pogotowie rodzinne albo świetlicę. Ostatnio, podczas kina letniego, które zorganizowaliśmy sobie wspólnie ze znajomymi, sąsiadami i na które wpadli też koledzy i koleżanki córki, ta powiedziała nam, że jest szczęśliwa mając taki dom. W takich chwilach czuję, że to wszystko to nie tylko zwykła przyjemność, ale coś, co ma sens. Bo to tez sposób na budowanie naszych (moich i męża) relacji z dziećmi.


Pieskie życie (rodzinne)


Sebastian, lat 47, tata 4 dzieci w wieku 10 do 23 lat


- Zdalne nauczanie dało się we znaki całej naszej rodzinie, ale zwłaszcza mojemu 10-letniemu synowi, Antkowi. Stracił chęć do kontaktów z dziećmi i wszelkich wyzwań. Uciekł w świat wirtualny. Jesteśmy teraz na etapie, gdy sytuację ratuje....pies. Śmiało mogę mówić o nim: pies-ratownik. Rzecz w tym, że pies był marzeniem Antka odkąd 3 lata  temu umarł nasz poprzedni pies. Przygarnęliśmy więc Fuksa 2-letniego, odchowanego Golden Retrivera. Zaczęło się od wspólnych spacerów, na które Antek musi wyprowadzać psa. Bardzo często towarzyszę mu w tych spacerach. Mamy wtedy czas na wspólne rozmowy. Między Fuksem a Antkiem nawiązała się niesamowita więź. Jako że Antek uwielbia bawić się z psem, postanowiłem pójść o krok dalej i jakoś to wykorzystać. Od kilku tygodni chodzimy na zajęcia Frisbee (rzucanie dyskiem) i Agility (tor przeszkód dla psów). Na tych zajęciach Antek uczy się, jak trenować Fuksa i jednocześnie oboje świetnie się przy tym bawią. Na zajęcia chodzą też inne dzieciaki z psami. Antek niesamowicie się otworzył i zawiera nowe przyjaźnie. Zaczyna coś przebąkiwać o bikejorkingu (to taki sport, gdzie pies biegnie przy rowerze). Na razie zaczął budować własny tor przeszkód dla Fuksa na działce u mojego brata. Ciekaw jestem, co z tego wyniknie... Komputer nie zniknął całkowicie z życia Antka, ale zszedł na drugi plan. Zasypiając, lepiej przytulić psa niż budować kolejny dom w Minecrafcie.


Jeden do Jednego


Maciej, lat 50, Magda, lat 45, rodzice czwórki pociech w wieku 12 do 18 lat.


Magda: Zobaczyłam kiedyś w telewizji wywiad, w którym pewien ojciec powiedział, że co sobotę zabiera on JEDNO ze swoich dzieci tam, gdzie ono sobie życzy i to jest ich święty czas, kiedy syn czy córka może mieć tatę tylko dla siebie. Zrozumiałam wówczas, że my ciągle jesteśmy razem i żadne z moich dzieci nie ma takiego czasu jeden na jeden. A potrzebuje przecież 100% obecności rodzica i być wysłuchanym nawet jeśli tego nie mówi, czy sobie tego nie uświadamia. 

Maciej: Bardzo mi się spodobał ten pomysł, gdy Magda mi go przedstawiła. Tym bardziej, że mojej obecności dzieciaki miały znacznie mniej niż obecności Magdy. Często byłem w rozjazdach, zdarzało się też, że spędzałem noce poza domem bo tego wymagała ode mnie praca zawodowa. Umówiliśmy się z Magdą, że w soboty ja biorę na kilkugodzinny wypad jedno  z dzieci, a Magda zostaje z pozostałymi, w niedzielę jest kolej Magdy. Nie miałem pojęcia, ile dobra wyniknie z wprowadzenia w nasze życie takiego zwyczaju. To właśnie podczas tych wypadów dowiedziałem się najwięcej o moich dzieciach. To wówczas dowiedziałem się, że mój syn, z którego pragnąłem zrobić programistę, bo miał do tego dryg, tak naprawdę tego nienawidzi i rozwija się w tym kierunku tylko dlatego, by mnie uszczęśliwić.

Magda: Potwierdzam. Nasz syn Marcin, dzięki odkryciu Maćka nie męczy się w programowaniu. Na razie szuka swojej drogi ale dla nas ważne jest, że nie chodzi już smutny i taki jakby nieobecny. Na tych wypadach udało nam się chyba utrzymać relacje z dziećmi, które wchodziły w wiek dojrzewania. Dzięki nim przestałam się martwić o jakieś pokusy, ewentualne złe towarzystwo. Jest spokój wewnętrzny i radość.


Dobry los i śmieszne historie


Olga, lat 51, Marek, lat 56, rodzice 7 dzieci w wieku 14 do 28 lat


Olga: Nie jesteśmy jakoś szczególnie zamożni ale też  nie przykładamy specjalnej wagi do posiadania, gadżetów i tych wszystkich tysięcy przedmiotów MUST HAVE.  A że kochamy nieszablonowe myślenie, cenimy kreatywność, wymyśliliśmy więc, że  każdy z nas będzie losował konkretnego członka rodziny i będzie musiał kupić mu prezent. Ale żeby nie było zbyt łatwo, to kwota prezentu nie może przekroczyć określonej wcześniej kwoty - ostatnio było to 100 złotych. Sporo w tym główkowania i co roku nowe wyzwanie.

Marek: Nasze dzieciaki uwielbiają te zabawę choć w większości są już dorosłe. To tradycja, którą mamy w rodzinie od lat. Bo nigdy do końca nikt nie wie, od kogo dostanie prezent w danym roku, trzeba trzymać język za zębami i się przypadkiem nie wygadać. Ciągniemy losy z imionami na kilka tygodni przed Bożym Narodzeniem. By był czas do namysłu. Po kolacji wigilijnej następuje długo oczekiwany finał - w końcu można sięgnąć po prezenty, które leżą pod choinką. Jest kupa śmiechu, bo dzieciaki często robią tzw. śmieszne prezenty, dodatkowo spersonalizowane. Pojawiają się też książki, bony na fajne wydarzenie, bo takie rzeczy wszyscy lubimy. Największym przebojem jest jednak co roku album autorstwa mojej żony, która latami zapisuje śmieszne anegdoty i wydarzenia naszych dzieciaków. Każdego roku jest wiec niespodzianka - kto tym razem dostanie od mamy album ze swoimi śmiesznymi "tekstami", które spisywała mama... 

Olga: Uwielbiam przygotowywać te albumy. Z moich zapisków wybieram najśmieszniejsze anegdoty i historyjki, które potem wspólnie czytamy. To często "teksty" 4, 5, 6-latków.  Dzieciaki śmieją się z nich do rozpuku. Są szczęśliwe, że je zgromadziłam bo w oczywisty sposób nie bylibyśmy w stanie ich spamiętać. Albumy wzbogacam zdjęciami dzieci z konkretnego okresu. Gadżetów, ciuchów, szmerów-bajerów po latach się nie pamięta. Ale pamiątki i wspomnienia zostają na zawsze...



Gdy na gadżetach osiądzie kurz zapomnienia, a ciuchy wylądują  w kontenerze PCK, (jako że moda w swej nieustającej zmianie do łaskawych nie należy), w sercu pozostaną wspomnienia. Wyryte na stałe ciepłymi uczuciami i bliskością. I choć pewnie u większości rodzin te niezwykłe rytuały będą się zmieniać, ustępować miejsca kolejnym w zależności od dziecięcych i rodzicielskich potrzeb, obrazy wspólnych przeżyć "zamocowane" na filarach dobrych emocji, pozostaną w małym i dużym człowieku na zawsze. Także po to, by mogły stać się nieodłączną częścią kształtującej się osobowości i siłą dla podjęcia kolejnych życiowych wyzwań.