Wesprzyj fundację
0
0

Trudność sama w sobie nie jest kłopotem

Trudność sama w sobie nie jest kłopotem

Trudność sama w sobie nie jest kłopotem

Gdy młodzi ludzie stoją przed decyzją o zawarciu małżeństwa przez Bogiem, nie zawsze są świadomi, z jakimi konsekwencjami może wiązać się ta decyzja. Bo życie razem nie zawsze jest usłane różami... O kryzysach małżeńskich, roli i nieograniczonych możliwościach sakramentu małżeństwa opowiada o. Tomasz Pawlik, opiekun ogniska Sychar w Rychwałdzie, w rozmowie z Iwoną Duszyńską.

 

Od trzech lat zajmuje się Ojciec posługą we Wspólnocie Sychar w Rychwałdzie. Co może Ojciec powiedzieć o swoim doświadczeniu tej posługi?

 

Filozofia Wspólnoty Sychar zakłada, iż każde sakramentalne małżeństwo znajdujące się w kryzysie, niezależnie od rodzaju i etapu przeżywanych trudności, jest do uratowania. Proszę zobaczyć, że owocem sakramentu jest jedność i nierozerwalność małżeństwa. Małżonkowie w sakramencie otrzymują od Boga ogrom łaski i jeśli będą ją w swoim małżeństwie rozwijać, to z pewnością ona pomoże im rozwiązać trudności, z którymi się w życiu zderzą.

Przed rozpoczęciem posługi we wspólnocie do charyzmatu, jakim żyje Sychar miałem – powiem szczerze – podejście dość liberalne. Nie chodzi o to, że kwestionowałem nierozerwalność małżeństwa. Uważałem jednak, że jeśli małżonkowie chcą walczyć o swój związek, to niech walczą, natomiast jeśli nie chcą, to przecież i tak nikt za nich niczego nie zmieni. Trwanie w związku, którego nikt nie chce naprawić niesie przecież ogromne koszty, wzajemne oskarżanie się, kłótnie, cierpienie. Przez wiele lat zajmowałem się psychoterapią osób uzależnionych, zwłaszcza alkoholików, więc napatrzyłem się na wiele ludzkich dramatów. Tak więc dopiero teraz, gdy poznałem świadectwa małżeństw ze wspólnoty Sychar, te którym udało się przepracować ich różne kryzysy, zacząłem zmieniać swoje myślenie. Uważam, że każdy kryzys można przepracować. Oczywiście, i tak małżonkowie ostatecznie sami podejmą decyzję czy chcą ocalić swój związek, czy nie. 

 

W jaki osób można pomóc małżonkom w kryzysie i uratować ich małżeństwo?

 

Uważam, że do wielu sytuacji można po prostu nie dopuścić próbując rozwiązywać problem w momencie jego pojawienia się. Istnieje wiele narzędzi, które małżonkowie mogą w dobry, mądry sposób wykorzystać. To porady psychoterapeutyczne, mediacje małżeńskie, warsztaty. Pamiętajmy jednak, że kryzys nie pojawia się tu i teraz, nagle. Zwykle jest efektem jakiegoś dłuższego procesu. Jeśli mam świadomość, że coś złego się dzieje w moim małżeństwie, to podejmuję kroki, by rozeznać problem i spróbować go naprawiać. Oczywiście wymaga to wielkiej odwagi, bo o trudnościach niekoniecznie chcemy rozmawiać, jednak jest to nieuniknione. Poza tym, jesteśmy ludźmi wierzącymi w Boga, więc zakładamy obecność Łaski. Pan Bóg potrafi z największego dramatu wyprowadzić dobro, o ile człowiek sam jest nim zainteresowany. 

 

Czy obserwuje Ojciec taką sytuację, że ludzie uciekają w modlitwę, naklejają sobie taki "plasterek religijny" na swoją ranę, ale nie chcą wkładać ludzkiego wysiłku, sięgnąć po pomoc by rozwiązać kryzys?

 

„Jak trwoga, to do Boga ?” W trudnych sytuacjach tak zazwyczaj reagujemy. Tyle tylko, że zwrócenie się do Boga w przeżywanym kryzysie nie w każdym przypadku będzie twórcze. Zdecydowanie częściej jest po prostu zwykłą formą ucieczki od trudności i od odpowiedzialności za ich rozwiązanie. Nie chcę powiedzieć, że modlitwa nie może być owocna. Modlitwa zawsze jest owocna ! Chodzi jednak o coś więcej, niż tylko proszenie Boga o interwencję w mojej sprawie; chodzi przede wszystkim o osobiste zaangażowanie się w rozwiązywanie trudności, o wykorzystanie wszelkich dostępnych narzędzi i możliwości.

Poza tym Bóg nie spełnia naszych próśb według naszych wyobrażeń i oczekiwań. To znaczy, niekoniecznie otrzymamy od Niego to, o co konkretnie się modlimy. Moje osobiste doświadczenie nauczyło mnie być gotowym do przyjmowania wszystkiego, co życie przynosi. Wielokrotnie prosiłem Boga, by oddalił ode mnie coś, co wydawało mi się niemożliwe do przyjęcia. On jednak tego nie zrobił. Owocem mojej modlitwy tymczasem stała się moja gotowość do zmierzenia się z tym, od czego uciekałem. Ale cuda też się zdarzają. Głownie jednak mam na myśli te nienadprzyrodzone. Cudem może być na przykład fakt, że czynny alkoholik zrozumiał, że potrzebuje pomocy i po wielu latach oporu w końcu przyjmuje wyciągniętą do niego rękę, albo, że małżonkowie po okresie wzajemnego obwiniania się wreszcie dojrzeli do wybaczenia sobie nawzajem zadanych ran.

 

Jak zdefiniowałby Ojciec "Trudne Małżeństwo”?

 

Zasadniczo to, co ludzkie, jest też trudne. A że małżeństwo ze swojej natury jest związkiem dwojga ludzi, w związku z tym też będzie „trudne”. Gdzie są ludzie, tam zawsze będą problemy, bo przecież nikt z nas nie jest doskonały. Trudności nie powinny jednak nikogo przerażać, bowiem w dobrze przeżytych kryzysach można znaleźć wiele twórczych wątków. Pewnie, że każdy z małżonków ma inny bagaż doświadczenia, inne wzorce, które wyniósł ze swojej rodziny pierwotnej. Niektóre z nich będą konstruktywne, a inne nie. Jesteśmy różni i to właśnie różnice niekiedy stają się przyczyną wielu konfliktów. Trudności same w sobie nie muszą od razu być źródłem kryzysu małżeńskiego. Stanie się tak oczywiście wtedy, kiedy osoby nie ich rozwiązywać. Proszę pamiętać o tym, że tak jak nie ma doskonałych ludzi, tak też nie będzie idealnych małżeństw. Poza tym przecież w naszym chrześcijańskim życiu nie chodzi o idealność, czy doskonałość, tylko o świętość. Żaden święty nie miał idealnie poukładanego życia. Świętość nie polega na byciu doskonałym, ale na twórczym wykorzystaniu Bożej łaski, by pozwoliła mi wznieść się ponad moje ludzkie słabości.

 

Z jakimi problemami najczęściej mierzą się małżonkowie ze Wspólnoty Sychar ? 

 

Z wszystkimi, z jakimi boryka się polskie społeczeństwo. Najczęściej są to problemy związane z uzależnieniem jednego z małżonków (alkohol, hazard), z doświadczeniem przemocy psychicznej i fizycznej, albo też zdrady małżeńskiej. Jednak zdecydowana większość kłopotów, również tych już wspomnianych, bierze się z braku komunikacji, zwłaszcza komunikacji emocjonalnej, z nieumiejętności wyjścia na przeciw swoim potrzebom, "dlaczego ciągle mam się wszystkiemu domyślać, ty w ogóle nigdy nie mówisz mi, o co ci chodzi”? Można dużo rozmawiać o tym, co kto ma zrobić, np.: kto zrobi zakupy, kto odbierze dzieci z przedszkola, kto pójdzie do szkoły na wywiadówkę. Nic jednak nie zastąpi rozmowy o swoich potrzebach, o uczuciach, o oczekiwaniach wobec małżonka.

 

Wielu ludzi spoza Kościoła przyglądając się katolickim małżonkom może mieć takie wyobrażenie, że ci są "święci", że to za wysoka poprzeczka, nie doskoczę, to nie dla mnie…

 

Historie świętych rzeczywiście nieco polukrowały naszą rzeczywistość. Być może i stąd to przekonanie wielu osób. Pisane dawniej życiorysy świętych dość mocno odzierały ich z człowieczeństwa, z ludzkich przymiotów, z niedoskonałości. Teraz to się zmienia. Dobrze to widać w zjawisku kwestionowania autorytetu Kościoła. Świadczy to tylko o tym, że choć Kościół z natury swojej jest święty, to jednak tworzą go ludzie niedoskonali i grzeszni.

Ważne by zrozumieć, że każdy z owych niedoskonałych i grzesznych ma szansę zostać świętym. Przy czym – jak mówiłem wcześniej – świętość nie polega na niepopełnianiu grzechów, do tego przecież nikt z nas nie jest zdolny, ale na twórczym wykorzystaniu łaski, zwłaszcza tej, jaką małżonkowie otrzymują w sakramencie małżeństwa. Bóg nam ją daje po to, by nas uświęciła. Ale łaska niczego nie zrobi bez mojego udziału, potrzebne jest również moje zaangażowanie.

 

Czasem mamy jednak tak daleko posuniętą sytuację niedoskonałości małżonka typu przemoc, że sytuacja wydaje się być bez wyjścia. Przykładowo żona jest zdecydowana na rozwód. A jest to małżeństwo sakramentalne…

 

Sam rozpad małżeństwa zasadniczo wynika z jakiegoś wcześniejszego grzesznego działania człowieka. W najbardziej dramatycznych sytuacjach rozwód rzeczywiście wydaje się być narzędziem, które w tym przypadku może uratować życie.

To nie jest tak, że Kościół tych rozwodów nie uznaje za dopuszczalne w ostateczności. Mówimy przecież o rozwodzie cywilnym, który w żaden sposób nie rozstrzyga o tym, że małżeństwo przestało istnieć również przed Bogiem. Zanim jednak do niego dojdzie należałoby podjąć próbę wykorzystania wszystkich dostępnych sposobów uzdrowienia sytuacji, choćby takich jak niebieska karta, rozdzielność majątkowa, separacja, czy też szukanie wsparcia w różnych instytucjach pomocowych. Chodzi po prostu o to, by sięgnąć po środki pośrednie, a nie od razu po ostateczność, po rozwód.

 

Wielu ludzi po doświadczeniu takich oraz innych trudnych sytuacji w małżeństwie rozpoczyna procedurę sprawdzenia, czy sakrament Małżeństwa był ważny... To też pytanie o to, czy współmałżonek był wystarczająco dojrzały do podjęcia swojej roli…

 

Niedojrzałość to bardzo ogólne pojęcie, właściwie można by do niego "wrzucić" wszystko, czyli każdą ludzką „niedyspozycję” powodującą nieważność małżeństwa.

Rzeczywiście tak się dzieje, że małżonkowie przeżywający kryzys, coraz częściej dochodzą do wniosku, że nie są w stanie żyć razem i że ich ślub był pomyłką. Stwierdzają, że byli niedojrzali, zaczynają się dopatrywać powodów, przez które ich związek sakramentalnie nie zaistniał. Tymczasem czy tak naprawdę o to chodzi? Mam wrażenie, że niejednokrotnie jest to droga „na skróty”, ponieważ nie rozwiązuje istoty problemów, tylko od nich ucieka. Po narzędzie stwierdzające nieważność małżeństwa najczęściej sięgają pary, które do sakramentu niewiele, albo wcale się nie przygotowały. Jestem przekonany, że gdyby narzeczeni do największej misji swojego życia podchodzili poważnie, z pewnością wielu rodzinnych dramatów można by uniknąć. Prosty przykład: do przyjęcia święceń kapłańskich przygotowywałem się siedem lat, tymczasem narzeczeni zobowiązani są do uczestnictwa w zaledwie kilku katechezach, w których i tak część narzeczonych w ogóle nie chce brać udziału. Mam więc wątpliwości, jak można stworzyć dobry związek jeśli osoby nie są świadomi siebie, swoich ograniczeń i deficytów, wzorców, jakie wynieśli z własnych rodzin, oraz tego, co pomaga, a co przeszkadza im w byciu razem. Jeśli przed zawarciem sakramentu małżeństwa narzeczeni nie będą mieli możliwości zweryfikowania swoich przekonań, to pójdą w świat z czymś, co może być przyczyną wielu – cytując E.E. Schmitta – zbrodni małżeńskich. 

 

Co może zrobić małżonek, który chce walczyć z trudnościami w swoim małżeństwie, ale ten drugi nie chce? 

 

To chyba jest jedna z najbardziej dramatycznych sytuacji, jakich w byciu razem można doświadczyć. Cóż, okazuje się, że na inne osoby mamy wpływ bardzo ograniczony. To znaczy taki, o ile uznają, że to, co do nich mówimy, do czego ich zapraszamy ma sens. Doskonale wiemy, że kochać za dwoje jest szalenie trudnym wyzwaniem, wręcz niemożliwym. W sytuacji, kiedy jedna strona podejmuje wysiłek by naprawić związek a druga nie jest tym zainteresowana bardzo szybko można dojść do przekonania, że dalsze bycie razem nie ma najmniejszego sensu. Sychar tymczasem daje nadzieję: pomimo tego, iż teraz z różnych powodów nie możemy być razem, to jednak przyjdzie czasz, kiedy nasze małżeństwo zostanie w końcu uzdrowione. Małżeństwa, które trafiły do wspólnoty są dobrym tego przykładem. Przemoc, uzależnienia czy zdrady małżeńskie nie stanęły na przeszkodzie w uzdrawianiu związku. Oczywiście w każdym przypadku był to powolny proces stawania w prawdzie przed Bogiem, sobą samym i współmałżonkiem, proces nawracania się i niejednokrotnie dopiero wówczas odkrywania łaski, jaką osoby zostały obdarowane przez Boga, kiedy w kościele ślubowały sobie dozgonną miłość.

 

A jak ktoś zakłada nowa rodzinę? 

 

W takiej sytuacji powrót małżonków do siebie jest rzeczywiście trudny, jednak jak pokazuje praktyka nie – niemożliwy. Warunkiem uzdrowienia takiego związku jest osobiste nawrócenie każdego z małżonków. Naprawienie relacji z Panem Bogiem zawsze będzie owocowało świadomością własnej niedoskonałości i ran zadanych drugiej osobie, a w konsekwencji gotowością do wybaczenia i pojednania.

Wiele osób ze wspólnoty właśnie w taki sposób do swojego „trudnego” małżeństwa podchodzi. Modlą się, noszą pokrzywy pod koszulą w intencji nawrócenia swojej „drugiej połowy”, sami starają się na co dzień korzystać z sakramentalnej łaski i żyć Ewangelią. Niektórzy podejmują też własną psychoterapię, korzystają z warsztatów, mediacji małżeńskich, czy też wspólnie uczestniczą w rekolekcjach. To rzeczywiście wielkie wyzwanie i wielki trud możliwy do podjęcia jedynie przez osoby wierzące. Wybaczenie doznanych krzywd z ludzkiego punktu widzenia często wydaje się po prostu niemożliwe.

Chrystus doświadczył tego, czego doświadcza współczesne małżeństwo: odrzucenia, zdrady, kłamstwa, przemocy, niewierności. Z miłości do człowieka, do nas, wszystkiemu stawił czoła. Piotrowi wybaczył zdradę, łotrowi wiszącemu z Nim na krzyżu obiecał raj, a Judasza, pomimo wszystko nazwał przyjacielem. Tak więc czy my nie jesteśmy w stanie postępować podobnie? Oczywiście, że jesteśmy. Nie tylko dzięki posiadanym zasobom i umiejętnościom, przede wszystkim dzięki łasce, zwłaszcza płynącej z sakramentu małżeństwa.

 

 

Z czego wynika Ojca zdaniem ta duża liczba rozwodów, którą mamy obecnie?

 

To dość złożone zjawisko, i myślę, że trudno postawić mu jednoznaczną diagnozę. Mam jednak wrażenie, że jesteśmy społeczeństwem, które z pokolenia na pokolenie staje się coraz mniej odporne na doświadczane trudności. Słabsze rodziny, rodzą słabsze dzieci, a te z kolei mają jeszcze słabszych potomków. To tak, jakbyśmy wszyscy wpadli w proces powolnego zanikania wrodzonej odporności. Podczas trwającej pandemii dużo mówi się o wzmacnianiu odporności organizmu na wirusowe infekcje, w przypadku małżeństwa w kryzysie chodzi natomiast o wzmacnianie odporności osób na sytuacje trudne, żeby z byle powodu nie rezygnować z małżeństwa, ale na różne sposoby troszczyć się o swój związek.

Wszystkie rodziny przeżywają trudności. I uważam, że nie ma w tym nic dramatycznego. Dramat pojawia się dopiero wtedy, kiedy nie ma woli rozwiązywania kryzysu.

Na pojawiającą się dużą liczbę rozwodów ma również wpływ współczesna mentalność. Proszę zobaczyć, że dziś mało które urządzenia się naprawia, np.: pralki, telefony, odkurzacze, lodówki itp. Najczęściej, jeśli już coś się popsuje, to zostaje wyrzucone na śmietnik. Potem zwykle idziemy do sklepu i kupujemy nowe urządzenie. Podobnie w małżeństwie, jeśli coś „popsuje się” w relacji małżeńskiej nie zawsze chcemy to naprawiać. Być może coraz częściej osoby myślą o tym, by małżonka wymienić na nowszy model.

Poza tym staliśmy się społeczeństwem płynnym. Socjologowie piszą o tym od kilku dekad. Ponowoczesność, w jakiej żyjemy ma to do siebie, że strasznie trudno odnaleźć w niej fundamenty, których nie można byłoby podważyć. To świat, w którym z zasady wartości są płynne i względne. Nie jestem socjologiem, więc proszę nie traktować mojej wypowiedzi, jako formę społecznej diagnozy. Mówię jednak o tym, co wokół siebie widzę i czego, poniekąd, też jestem uczestnikiem. Mówiąc ogólnie współczesny klimat społeczny w żaden sposób nie służy rodzinie chrześcijańskiej. Na chwilę wrócę jeszcze do tego, o czym już mówiłem. Rozpad małżeństwa świadczy o tym, że w relacji małżonków coś zostało zaniedbane, albo przez nie zwrócenie uwagi, albo przez niechęć do rozwiązywania trudności. Czasem osoby boją się rozwiązywać konflikty, bo może nie wierzą w ich rozwiązanie, a czasem nie chcą? Mam przekonanie, że ktoś, kto jest świadomy swoich zasobów i deficytów, umiejętności i niekompetencji poradzi sobie w wielu trudnych sytuacjach i zrobi wszystko, co w jego mocy, by uchronić się przed poważnym kryzysem. Świadomość posiadanych narzędzi i możliwości to za mało, trzeba jeszcze wiedzieć jak ich używać.

 

Co może zrobić Kościół - Hierarchowie, wspólnota ludzi wierzących, by ludzie umieli wykorzystywać te możliwości? 

 

Przede wszystkim promować dobre programy przygotowujące do małżeństwa oparte nie tylko na wykładach czy katechezach, ale również warsztatach i rekolekcjach. Takie programy, zresztą są, jednak narzeczeni nie zawsze chcą twórczo z nich korzystać. Przygotowanie do sakramentu małżeństwa powinno prowadzić narzeczonych do świadomości samych siebie, a więc do odkrywania własnych słabości i ograniczeń, ale również do odkrywania osobistego potencjału: zasobów, zdolności, umiejętności, kompetencji, a więc wartości, na których ich przyszłe małżeństwo i rodzina zostaną zbudowane. Posiadanie wiedzy o sobie zawsze będzie prowadzić do lepszego rozumienia siebie, natomiast ta pozwoli twórczo wykorzystywać osobisty potencjał. Oczywiście wiedza o sobie nie sprawi, że problemów w małżeństwie nie będzie, jednak niektóre z nich mogą się po prostu nie pojawić.

 

Czy podczas Ojca posługi w Sycharze było coś, co Ojca zaskoczyło, coś "po ludzku" niemożliwego?

 

O, wiele rzeczy! Między innymi świadectwa małżeństw, którym udało się przezwyciężyć trudności, a były one niemałe. Pamiętam jedno ze spotkań osób odpowiedzialnych za poszczególne ogniska: liderów, moderatorów, opiekunów duchowych. Usłyszałem tam wiele opowieści o tym, jak małżeństwa pogrzebane w nędzy ludzkich słabości na nowo mocą łaski powstają do życia niczym Feniks z popiołów. Było tam wszystko: i alkohol, i przemoc, i zdrady. To, co niemożliwe tymczasem stało się rzeczywistością. Proszę pamiętać, że sakramentalni małżonkowie otrzymują od Boga wystarczającą ilość Jego błogosławieństwa i łaski, by mogli poradzić sobie w każdej kryzysowej sytuacji i by to małżeństwo rozwijać. Czy z nich skorzystają, to już inna sprawa. Święty Jan Apostoł w pierwszym swoim liście zwraca uwagę na to, że nie można być blisko Boga, jeśli ma się w sercu nienawiść do drugiego człowieka; i podobnie nikt nie będzie w stanie kochać innych miłością ofiarną, jeśli nie będzie miał żadnej relacji z Bogiem. Małżonkowie, kiedy podczas liturgii sakramentu ślubują sobie miłość, wierność i wszystko inne, zapraszają tym samym Boga do swojego życia. Odtąd On zawsze będzie im towarzyszył we wszystkich sytuacjach ich życia. Wystarczy tylko o tym pamiętać…

 

Dziękuję za rozmowę.

 

 

o. Tomasz Pawlik, franciszkanin, opiekun duchowy ogniska Sychar w Rychwałdzie. W wolnych chwilach uprawia wspinaczkę wysokogórską.