Z całego serca Bogu zaufaj, czyli jak wydarzył się cud narodzin Alicji
Jesteśmy małżeństwem od 2011 r. Nasza pierwsza córka ma na imię Nadia – urodziła się w 2012 roku, obecnie ma 9 lat. Nadia marzyła bardzo rodzeństwie, często o tym wspominała i modliła się o to podczas wieczornego pacierza. Ja, jako jedynaczka, prowadząca wspólnie z rodzicami firmę, obawiałam się kolejnej przerwy w pracy i tego, że nie dam sobie rady z dwójką dzieci. Dzięki Bogu i za namową męża postanowiłam przełamać swój lęk.
W 2018 roku w sierpniu dowiedziałem się, że jestem w ciąży. Cieszyliśmy się bardzo łącznie z córką i dziadkami. 24 września 2018 r. umówiłam się na wizytę do lekarza ginekologa, który prowadził moją pierwszą ciążę, w celu potwierdzenia drugiej. Doktor ma duże doświadczenie, był wieloletnim adiunktem i ordynatorem Katedry i Kliniki Położnictwa i Chorób Kobiecych. Przez lata był pracownikiem naukowo-dydaktycznym, prowadził studenckie koło naukowe, które zdobywało wiele prestiżowych nagród w konkursach naukowych. Jego kompetencje wydawały się być nie do przecenienia i w mojej ocenie był odpowiednią osobą do poprowadzenia mojej kolejnej ciąży.
Podczas tej wizyty doktor potwierdził ciążę, nie spodobał mu się jednak wygląd pęcherzyka ciążowego oraz jego zbyt mała wielkość. Zasiał, tym samym, duży niepokój w moim sercu. Ostrzegł, że mogę stracić to dziecko. Zdenerwowana wróciłam do domu, cały czas bijąc się z myślami i zastanawiając się co jest nie tak, czy zarodek jest zdrowy?
Kolejnego dnia umówiłam się na wizytę do innego lekarza, który pracuje w tym samym centrum ginekologiczno-położniczym. Pani doktor również potwierdziła ciążę, niestety padła przy tym najgorsza z możliwych dla mnie diagnoz – brak czynności serca. Dla potwierdzenia poprosiła do gabinetu doktora, u którego byłam dzień wcześniej. Byli jednogłośni. Stwierdzili poronienie zatrzymane i skierowali mnie na zabieg łyżeczkowania macicy do szpitala znajdującego się w moim miejscu zamieszkania. Nie wiem, jak udało mi się dotrzeć wówczas samej do domu. Całą drogę płakałam i czułam, że moje ciało rozpada się na drobne kawałki.
Jestem wierzącą osobą i czułam wielki żal do Boga, że najpierw dał mi dziecko, które za chwilę miałam stracić. Następnego dnia, w pracy, nie mogłam się pozbierać psychicznie. Cierpiałam i nie byłam zdolna do wykonywania jakichkolwiek czynności. Będąc w niedzielę na Mszy Świętej rozrywał mnie od środka widok małych dzieci i świadomość tego, że to moje, które noszę pod sercem, jest martwe. Obwiniałam siebie i Boga. Powiedziałam Mu w złości, że nie będę już się modlić do Niego, skoro mnie nie wysłuchał i "skazał" na takie cierpienie. W tej chwili złapałam w akcie desperacji Pismo Święte i wykrzyczałam, że jeśli w ogóle Mu na mnie zależy, ma mi teraz powiedzieć jaki jest sens tej sytuacji. Losowo wybrałam stronę w Piśmie i ku mojemu zdziwieniu otworzyłam fragment z Ewangelii Łukasza (Łk, 1, 26-38) o Zwiastowaniu Najświętszej Maryi Pannie: "Nie bój się Maryjo, znalazłaś bowiem łaskę u Boga. Oto poczniesz i porodzisz Syna… a oto również krewna Twoja Elżbieta poczęła w swej starości syna i jest już w 6 miesiącu, ta, która uchodzi za niepłodną. Dla Boga bowiem nie ma nic niemożliwego". Pomyślałam sobie, że Bóg robi sobie ze mnie żarty. Otworzyłam losowo kolejny fragment (Łk 1 – 39-41). Gdy Elżbieta usłyszała pozdrowienie Maryi, poruszyło się dzieciątko w jej łonie, a Duch Święty napełnił Elżbietę. Pytałam Boga o co Ci chodzi? Mam w brzuchu martwe dziecko, a Ty mnie katujesz czytaniami o dzieciach! Niedowierzając otworzyłam Pismo Święte, po raz trzeci na fragmencie Ewangelii św. Marka (Mk 10, 13-16): "Przynosili Mu również dzieci, żeby je dotknął; lecz uczniowie szorstko zabraniali im tego. A Jezus widząc to oburzył się i rzekł do nich: Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie, nie przeszkadzajcie im, do takich bowiem należy królestwo Boże".
Siedziałam długo sama w pokoju, poruszona czytaniami. Wtedy po raz pierwszy zrodziło się we mnie pytanie: a co jeśli moje dziecko żyje? Czy Bóg może w tym konkretnym przypadku sprawić, by wydarzył się cud? Czy takie rzeczy istnieją w realnym świecie?
Za 2 dni miałam zgłosić się do szpitala. Podzieliłam się tym, co mnie spotkało z mężem i rodzicami. Jedynie mój tata uwierzył i umocnił mnie słowem, że dla Boga nie ma nic niemożliwego.
Kolejnego dnia zgłosiłam się do szpitala. Przyjęto mnie na oddział w celu usunięcia martwego dziecka. Doktor, do którego trafiłam był bardzo taktowny, okazał mi współczucie. Po pewnym czasie poproszono mnie na badanie USG. Podczas badania lekarz długo nic nie mówił, tylko wpatrywał się w monitor. Nie jestem w stanie opisać mojego uczucia, kiedy powiedział, że on widzi bijące serce, ale nie jest do końca pewny i będę musiała zostać pod obserwacją.
Poprosił drugiego lekarza i robili USG wspólnie. Według pierwszego serce dziecka biło, natomiast drugi upierał się przy twierdzeniu, że to tzw. artefakt i że tętno jest moje, a nie dziecka. Byłam totalnie rozbita, ale w sercu zapaliła się iskra nadziei. Kiedy wróciłam na szpitalną salę, zadzwonił do mnie nieznajomy klient. Przeprosiłam go i wyjaśniłam, że jestem w szpitalu i nie jestem w stanie mu pomóc, przekazując jednocześnie namiar bezpośrednio do firmy. Ku mojemu zdziwieniu, ta nieznana osoba zaczęła mi mówić o Koronce do Bożego Miłosierdzia i cudach, które za jej wstawiennictwem otrzymała. To była i jest moja ulubiona modlitwa. Natychmiast poprosiłam męża o przyniesienie do szpitala różańca i dzienniczka św. Faustyny. Modliłam się i prosiłam Boga o życie dla mojego dziecka, ale też o wypełnienie Jego woli.
Wieczorem poproszono mnie na kolejne USG. Tym razem, w trakcie badania, nowy, nieznany dotąd mi lekarz poinformował mnie, że dziecko jest uszkodzone, posiada wady cewy nerwowej, że nie przeżyje i oznajmił surowo, że jutro rano mam zabieg. Byłam załamana, totalnie rozbita i pogubiona. Podpisałam zgodę na zabieg. Modląc się, czekałam do rana.
Podczas porannej wizyty lekarzy przekazano mi informację, że zabiegu nie będzie i że będę miała kolejne badanie USG, tzw. komisyjne, w obecności trzech lekarzy, w tym ordynatora. Nie jestem w stanie opisać mojej radości i wzruszenia, kiedy na obrazie pokazało się dobrze widoczne dziecko z wyraźnym i słyszalnym biciem serca, o prawidłowym - na dany tydzień ciąży - zarysie i rozwoju.
To cud, którego nikt nie jest w stanie wytłumaczyć. 16.05.2019 r. urodziłam zdrową, piękną córeczkę, której nadaliśmy imię Alicja Faustyna – na cześć siostry Faustyny Kowalskiej, za której wstawiennictwem modliłam się podczas odmawiania Koronki do Bożego Miłosierdzia. Niewiele brakowało, a moja cudowna córeczka mogłaby się nigdy nie narodzić. Ufajmy Panu nawet, gdy wątpi cały świat…
Agnieszka, mama Alicji