Zaufaj Panu - świadectwo narodzin Michała
Pobraliśmy się 2009 roku. Nie od razu rozpoczęliśmy starania o dziecko. Najpierw chcieliśmy wyremontować mieszkanie, trochę pozwiedzać. 30. urodziny były tym momentem, kiedy uświadomiłam sobie, że czas na dziecko.
Pół roku starań i nic. Pojawiły się podejrzenia, że "wina" leży po mojej stronie, ponieważ choruję na niedoczynność tarczycy i zaburzenia hormonalne, podobno miałam chorobę Hashimoto, zespół jajników policystycznych, insulinooporność oraz torbiel na jajniku. Kolejne wizyty u lekarza ginekologa-endokrynologa i nic. Garście, jak się później okazało, niepotrzebnych leków i nic. Zaczęłam się modlić: "Panie Boże, jeśli taka Twoja wola, to obdarz nas, proszę, zdrowym dzieckiem" i codziennie odmawiałam modlitwę za wstawiennictwem św. Jana Pawła II, patrona rodzin. Zmieniłam lekarza, który na wstępie wysłał mojego męża na badanie nasienia. Gdy przyszły wyniki, nogi nam się ugięły – zaledwie 7 milionów plemników w 1 mililitrze nasienia, przy normie od 20 milionów, z czego jedynie niewielki odsetek komórek o prawidłowej budowie i ruchliwości. Do tego bakteria w nasieniu, na którą lekarz zalecił antybiotyk. Po dwutygodniowej kuracji nie zdążyliśmy nawet powtórzyć zleconych badań, bo okazało się, że jestem w ciąży.
Ogromne, niczym niezakłócone szczęście, trwało zaledwie trzy tygodnie, bo zaczęły się plamienia, ciąża była zagrożona. Wstawałam nawet w środku nocy, żeby w równych odstępach czasu brać leki na podtrzymanie i cały czas prosiłam w modlitwach, żeby Pan Bóg nie odbierał nam tego szczęścia. I Pan wysłuchał tych próśb. Po dwóch latach starań przyszedł na świat nasz wyczekany, wymodlony synek, Adaś.
Przez kilka kolejnych lat nie myśleliśmy w ogóle o drugim dziecku. Potem zaczęła chodzić nam po głowie myśl, że jednak lepiej mieć rodzeństwo, niż go nie mieć, ale towarzyszył jej strach – jak poradzilibyśmy sobie z dwójką, czy maleństwo urodziłoby się zdrowe itd. Obawialiśmy się zaryzykować. W głębi serca czułam, że Pan Bóg chce nam dać drugie dziecko, ale pamiętam dokładnie moment, kiedy powiedziałam Mu: "Nie, ja nie chcę". I mam wrażenie, że od tego czasu wszystko zaczęło się walić. Ciężko zachorowała i bardzo szybko zmarła, na raka trzustki, moja Mama.
Zaledwie dwa tygodnie po Jej pogrzebie zdiagnozowano u mojego męża bardzo złośliwy nowotwór jądra. Lekarz od razu zaproponował, żeby przed spodziewaną chemioterapią pobrać i zdeponować nasienie, na tzw. wszelki wypadek, gdybyśmy jednak kiedyś zdecydowali się na drugie dziecko. Nie było czasu na zastanawianie się - posłuchaliśmy go - bardzo szybka operacja usunięcia jednego jądra i decyzja lekarzy o trzech cyklach silnej chemioterapii, po której, jak twierdził onkolog, płodność być może nie wróci wcale, a jeśli wróci, to niezbyt szybko... Postanowiłam wtedy wykonać sobie badanie rezerwy jajnikowej – wynik 1,11 – dla mojego przedziału wiekowego to dolna granica normy. To mi uświadomiło, że mój zegar biologiczny tyka.
Po zakończonej chemioterapii zdecydowaliśmy się skorzystać z depozytu nasienia. Trafiliśmy do kliniki leczenia niepłodności. Nie byliśmy przekonani, co do słuszności tej decyzji, ale postanowiliśmy poddać się zabiegowi inseminacji. Dziesiątki badań, przechodzenie przez skomplikowane procedury, niebagatelne koszty i poczucie, że w tym miejscu liczą się - niestety - tylko pieniądze. Modliłam się wtedy tymi słowami: "Panie Boże, jeśli chcesz dać nam to dziecko w ten właśnie sposób, to niech się uda od razu, bo kolejnemu takiemu zabiegowi już się nie poddamy". Miałam monitorowany cykl, piękny pęcherzyk Graafa dojrzał, dwie dawki nasienia męża podano mi bezpośrednio do jamy macicy, żeby ułatwić plemnikom dotarcie do komórki jajowej. Wszystko odbyło się książkowo, równo w 14. dniu cyklu, w czasie spodziewanej owulacji, od razu dostałam leki hormonalne – zdaniem lekarza powinno się udać. Nie udało się… I miałam poczucie, że tak właśnie miało być. Postanowiliśmy odpocząć i poczekać.
Po dwóch latach od chemioterapii wykonałam kolejne badanie rezerwy jajnikowej – wynik 0,67 - dramatycznie niski. Miałam wtedy już prawie 39 lat. Onkolog męża kazał dalej czekać, twierdząc, że nawet jeśli uda mi się zajść w ciążę, to jest duże prawdopodobieństwo wystąpienia wad genetycznych u dziecka. Postanowiliśmy jednak wykonać badanie nasienia męża, żeby sprawdzić, czy i jak organizm regeneruje się po chemii. Wyniki złe: zaledwie 2,5 miliona plemników w 1 mililitrze nasienia, z czego jedynie 30% komórek prawidłowych… Od lekarza usłyszeliśmy wtedy, że: "dla takich jak my to jest in vitro". Ale tego nawet przez chwilę nie braliśmy pod uwagę. Pamiętam dokładnie, jak - podczas liturgii Wielkiego Czwartku - usłyszałam w duszy głos Chrystusa: "Jam zwyciężył świat – wierzysz w to?". "Tak, Panie, staram się wierzyć" - odpowiedziałam . Podjęliśmy wtedy z mężem decyzję, że zawierzymy to wszystko Panu, że nie posłuchamy lekarzy, że nie będziemy czekać i zaczniemy się starać. Chcieliśmy być narzędziem w Jego rękach. Ufaliśmy, że będzie tak, jak On to zaplanował. I znowu się modliłam: "Panie Boże, jeśli jest to zgodne z Twoją wolą, to obdarz nas jeszcze jednym zdrowym dzieckiem, a jeśli nie taka Twoja wola, to dopomóż nam, abyśmy umieli się z tym pogodzić".
Statystycznie mieliśmy bardzo niewielkie szanse: ja lat 39, z bardzo niską liczbą pozostałych komórek jajowych, niedoczynnością tarczycy, nieregularnymi cyklami miesiączkowymi i mój mąż lat 41, dwa lata po silnej chemioterapii, bez jednego jądra, ze złymi parametrami nasienia… Jakież było nasze zdumienie, gdy już po pierwszym miesiącu starań na teście ciążowym pojawiły się dwie kreski. Już od pierwszego dnia rozpoczęłam odmawiać nowennę pompejańską i każdego dnia ciąży modliłam się trzema częściami różańca, aby Matka Najświętsza czuwała nad nami. I wtedy znowu zanosiłam do Boga modlitwę: "Panie Boże, proszę Cię o zdrowie dla tego Maleństwa, jego zdrowy rozwój przed i po narodzeniu, a jeśli nie taka wola Twoja i jeśli nie dasz się przebłagać, to proszę Cię o siłę i wytrwanie dla nas". Po dziewięciu miesiącach na świat przyszedł nasz drugi synek, Michał…
Miewałam w życiu różne wątpliwości. W moim przypadku Pan Bóg rozwiewa je i uświadamia mi, że tak właśnie ma być poprzez daty: 1) jestem młodsza od mojego męża o równe 2 lata, 2 miesiące i 2 tygodnie; 2) datę naszego ślubu wyznaczyliśmy na 24 października. Podczas przygotowań do zawarcia związku małżeńskiego okazało się, że przyjęłam sakrament Chrztu Świętego też 24 października i również 24 października odbył się pogrzeb mojej Mamy; 3) starszy syn urodził się 9 lutego 2014 roku, a młodszy równo 8 lat później – 9 lutego 2022.
Spisałam naszą historię starań o dzieci, żeby dać świadectwo wiary, aby pokazać, że wyniki badań czy słowa lekarzy to nie wyrok, że trzeba zawierzyć Panu Bogu, powiedzieć Mu "tak", a On już wszystkim pokieruje zgodnie z Jego wolą…
Magdalena, mama Adama i Michała