Wieczorem tego samego dnia pojechaliśmy z mężem na usg prenatalne. Diagnoza została potwierdzona. Wada mózgoczaszki-bezczaszkowiec. Dzieciątko nie ma pokrywy czaszki,mózg jest pokryty tylko błoną. Podczas trwania ciąży wada ta uniemożliwia prawidłowy rozwój mózgu i podjęcie przez niego określonych czynności życiowych, czyli wiadomo już teraz, że jeśli się w ogóle urodzi żywe- nie będzie miało szans na przeżycie. Rokowania lekarza były następujące: dziecko rodzi się martwe albo rodzi się żywe ale po paru minutach w stanie wegetatywnym- umiera. A nawet jeśli dziecko się urodzi, to nie będzie nic czuło ani wiedziało. Ponadto sam poród byłby dla mnie wielkim zagrożeniem, gdyż ostre fragmenty czaszki mogłyby uszkodzić macicę,wskutek czego mógłby się zakończyć krwotokiem i utratą życia. Byliśmy przytłoczeni takimi informacjami. Otrzymaliśmy propozycję przerwania ciąży bo przy wadzie letalnej mamy do tego prawo. Tak po prostu- przyjść do szpitala, dostać tabletkę poronną i następnego dnia wyjść jak gdyby nic się nie stało. Lekarz nie używał słów „aborcja”, tylko „terminacja ciąży”, „zakończenie ciąży”-a to przecież to samo co „zabijanie”. Zgodnie powiedzieliśmy,że nie usuniemy dziecka ale miałam z tyłu głowy to, że mam dwójkę dzieci i nie chciałabym ich osierocić. Męża dopadły myśli, że może zostać samotnie wychowującym ojcem dwójki dzieci...
Kolejnego dnia ponownie udaliśmy się na badanie prenatalne i inny lekarz również potwierdził diagnozę. Poznając naszą decyzję,że nie zabijemy naszego dziecka, skomentował: „ rozumiem, że zależy Państwu, by ochrzcić dziecko”.Wyczuł nasze pragnienie. Tego właśnie chcieliśmy. Urodzić,ochrzcić i jeśli trzeba będzie- godnie pochować. Z tą myślą udaliśmy się do domu i zaczęliśmy się modlić w tej sprawie. Zaufaliśmy Panu Bogu.
Ludzie różnie reagowali na wieść, że chcę urodzić chore dziecko, które nie ma szans na przeżycie. Niektórzy oferowali pomoc modlitewną i wsparcie a inni mówili, że przecież mam już dwójkę dzieci (i to parę bo dziewczynkę i chłopczyka) więc po co mi kolejne, chore, które i tak umrze. Jeszcze inni twierdzili, że TO jest takie malutkie i nic nie będzie czuło... Dla nas TO – to malutkie DZIECKO. Jest bicie serca, jest ŻYCIE.
W późniejszym czasie dowiedzieliśmy się od przyjaciół, że w Katowicach funkcjonuje Śląskie Hospicjum Perinatalne i obejmuje ono opieką takie rodziny jak nasza.
Zgłosiliśmy się do Pani dr Magdaleny Wąsek- Buko- koordynatora Hospicjum i w krótkim czasie, umówiliśmy się na spotkanie.
Pani doktor Magda,niezwykle ciepła i życzliwa osoba, bardzo fachowo przedstawiła nam zakres opieki, jaką może nas objąć Hospicjum. Zaproponowano nam opiekę medyczną- ginekologa oraz psychologa, księdza a jeśli wystąpiłaby taka potrzeba, także innych specjalistów.
Tu, w Hospicjum nie musieliśmy się tłumaczyć,po co chcemy kontynuować ciążę, dlaczego podjęliśmy taką a nie inną decyzję- każdy rozumiał, że jest to nasze dziecko i chcemy je urodzić. Rozumiano nasze obawy a zarazem niektóre z nich rozwiano. Z Hospicjum czuliśmy się „bezpieczni”. Wiedzieliśmy, że ludzie tam pracujący są specjalistami i mają doświadczenie w prowadzeniu trudnych ciąż, byli obecni przy narodzinach chorych dzieci i wiedzą jak postępować.
Przy kolejnych badaniach, okazało się że nasze trzecie dziecko będzie dziewczynką. Wybraliśmy imię-Ania. Wtedy już wiele osób zanosiło swe prośby do Boga o jej uzdrowienie. Modliła się spora rzesza ludzi. Kapłani,zakony, różne wspólnoty, odprawione Msze Święte,różańce, nowenny pompejańskie.
Gdy zbliżał się czas rozwiązania, zaczęły się przygotowania do tego niezwykłego wydarzenia. Ze względu na brak kości czaszki, poród był zaplanowany poprzez cesarskie cięcie. Bardzo się bałam i modliłam się o to, by rodzić naturalnie. Pan Bóg wysłuchał moich próśb i kiedy okazało się, że Ania ułożona jest pośladkowo, mogłam próbować rodzić naturalnie. Zaplanowaliśmy wspólnie z personelem Szpitala wszelkie szczegóły.
Miałam swój plan- szybko urodzić i jeśli Pan Bóg zechce Anię u siebie, to po dwóch dniach wyjść.
Jednak Pan Bóg jest dobry i oczywiście miał dla mnie ( dla nas) lepszy plan.
Kiedy przyjechałam do szpitala, podłączono mi kroplówkę z oksytocyną i czekaliśmy na rozwój akcji porodowej. Minimalne skurcze,żadnych postępów. Nic z tego.
Kolejna próba za dwa dni. Ta sama sytuacja.
Po kolejnych dwóch dniach-powtórka.
Po trzeciej próbie i konsultacji z lekarzami zdecydowaliśmy, iż urodzę poprzez cesarskie cięcie. Nie było po mojemu ale wiedziałam, że muszę zaufać lekarzom i być posłuszna Bogu. Przecież On wie, co robi.
I nastąpił ten dzień. 18 listopad 2016. Przyjechała rodzina. Był mąż, siostra ze szwagrem jako rodzice chrzestni, rodzice, teściowie, zaprzyjaźniony ksiądz.
Przed samym zabiegiem cesarskiego cięcia, kiedy wszyscy byli w pełnej gotowości, pomodliliśmy się i oddaliśmy całą sytuację Bogu. Poprosiliśmy Go o Jego prowadzenie.
Personel Szpitala miał wszystko profesjonalnie przygotowane. Ja wjechałam na salę operacyjną a rodzina wraz z księdzem Tomkiem czekała.
Leżąc znieczulona, modliłam się i czekałam. Godz. 15.50 nasza Ania przychodzi na świat. Chwała Panu! Przytulam ją,całuję i jedzie na chrzest. Mnie szyją. Po kilku lub kilkudziesięciu minutach zawożą mnie na salę.
Na sali byłam sama bo Hospicjum dopilnowało,by rodzina w takich momentach miała zachowaną intymność. Przekonaliśmy się, że jet to niezmiernie ważne.
Przyjechała cała rodzina a wraz z nią nasza Anusia. Dzięki Bogi,mogła oddychać samodzielnie, bez żadnej aparatury. Cieszyliśmy się z tej chwili, bo nie było wiadomo, jak długo potrwa.
Wszyscy pojechali do domu a mąż z nami został.
Ania odeszła następnego dnia wieczorem. Wzięła głęboki oddech i w naszych ramionach odeszła do Pana. Żyła ponad 28 godzin.
Niektórzy mogą zadać pytanie, po co były te wszystkie modlitwy,różańce i nowenny? Przecież modliliśmy się o cud.
Dla nas cudem było to, że Anusia urodziła się żywa i żyła aż 28 godzin. Dzieci z taką wadą przeżywają do kilku minut a nam Pan Bóg dał przeszło dobę. Jesteśmy Mu wdzięczni, że mogliśmy ten czas spędzić razem. Anię poznała siostra, prababcie i najbliższa rodzina.
Ponadto, widzieliśmy ile dobra Ania zrobiła będąc jeszcze pod moim sercem. Ludzie zaczęli się nawracać, otwierać na Boga, niektórzy po raz pierwszy sięgnęli po Skarbczyk.
Czasem ludzie nas podziwiali i pytali skąd mamy tyle siły, i jak to wszystko wytrzymujemy. Odpowiadaliśmy: „To nie my, to PAN BÓG”. Wiemy, że On z nami był i dalej jest a dzięki modlitwom, które ludzie dobrego serca zanosili do Niego, byliśmy pod „płaszczem ochronnym”.
My, jako rodzice, wiemy,że podjęliśmy słuszną decyzję o tym by doprowadzić ciążę do końca., co więcej -nie braliśmy innej możliwości pod uwagę. Dlaczego mielibyśmy decydować o czyimś życiu? Były momenty obaw o życie, pytania ale zaufaliśmy Panu.
(Ps 37, 5 „Powierz Panu swoją drogę i zaufaj mu: On sam będzie działał”).
Teraz to Ania wyprasza łaski u naszego Ojca. Jest święta. I możemy prosić ją by wstawiała się za nami u Pana.
Bóg jest dobry. I dla każdego z nas ma plan. Lepszy od naszego.
Śląskie Hospicjum Perinatalne bazując na swoim doświadczeniu i posiadanej wiedzy pozwoliło nam na bezpieczne prowadzenie ciąży minimalizując wszelkie zagrożenia. Fachowa opieka nad nami i Anią, życzliwe, ludzkie podejście pozwoliło nam godnie przeżyć trudne momenty. Jesteśmy wdzięczni całemu personelowi za wsparcie i okazaną pomoc.