Niedługo potem z bagażem lęków pojechaliśmy na rekolekcje gdzie usłyszałam, że Bóg zawarł ze mną przymierze i w związku z tym zatroszczy się o mnie. Muszę tylko zaufać jak Mojżesz..
Dwa miesiące później podczas badań prenatalnych dowiedziałam się, że lekarz podejrzewa u naszego dziecka rozszczep kręgosłupa. To był czas świąt wielkanocnych i wpatrywania się w obraz Jezusa Miłosiernego. Spokój mojemu sercu przynosiły tylko słowa Jezu ufam Tobie.
Trafiłam do szpitala z nadzieją, że tutaj zoperują Maluszka w moim łonie. Od lekarza usłyszałam jednak, że praktycznie nie mam już wód, a nasz Maluszek ma przepuklinę oponowo-rdzeniową kręgosłupa, wodogłowie, wady kończyn dolnych, lewą nerkę z torbielami, prawej nie ma… To zespół wad letalnych, które doprowadzą do śmierci naszego dziecka....
Jednocześnie chwilę po diagnozie usłyszałam, że mogę usunąć ciążę i zostałam wysłana do domu. Zapłakana wróciłam na oddział. Do sali wszedł ksiądz z Komunią Świętą. Bóg po raz kolejny pokazuje że jest przy mnie…
Nie wiedzieliśmy z mężem co mamy zrobić. Przepłakaliśmy cały dzień zastanawiajac się kto może pomóc nam i naszemu dziecku, bo byliśmy pewni że chcemy Go urodzić. Przecież tyle na niego czekaliśmy i już go kochaliśmy. W drodze na Jasną Górę przypomniałam sobie, że widziałam niedawno na Facebooku post Fundacji Gajusz z Łodzi z podobną historią rodziny, która trafiła pod opiekę hospicjum perinatalnego. Znalazłam takie samo hospicjum w Katowicach - Śląskie Hospicjum Perinatalne - i napisałam maila z prośbą o kontakt.
Dwa dni później spotkaliśmy się z panią Magdaleną Wąsek-Buko. Pani doktor wszystko nam wyczerpująco i cierpliwie wytłumaczyła. Jeśli nasz Maluszek nie ma nerek, nie rozwiną się płuca… To nie daje mu szans na życie. Zaproponowała pomoc oraz pełną opiekę lekarską i psychologiczną do dnia porodu a nawet po nim… Nikomu nie musieliśmy się tłumaczyć, każdy rozumiał, że chcemy poznać nasze dziecko. Wspólnie z lekarzami dokładnie zaplanowaliśmy jak ma wyglądać ta chwila. Bez tego miejsca, jakim jest hospicjum i bez wiary Bogu, na pewno byśmy sobie nie poradzili… Dla lekarzy i pielęgniarek pracujących w tym miejscu było oczywiste, że pomogą nam do końca.
Te kilka miesięcy to był bardzo trudny czas, trudno było mi pogodzic się z tym, że radosny do tej pory czas oczekiwania, to był jedyny czas, ktory spędzimy z naszym dzieckiem. Ale dzięki hospicjum to był też piękny czas. Zrobiliśmy nawet sesje ciążową i mamy piękne wspólne zdjęcia.Ogromnym wsparciem byli dla nas również Denisa i Rafał, których poznaliśmy w Hospicjum. Denisa dokładnie rozumiała co dzieje się w moim sercu gdyż kilka miesięcy wcześniej w ten sam sposób żegnali swoją córeczkę Anię.
Kiedy nadszedł zaplanowany dzień porodu nasze serca od rana przepełnial strach. Na oddziale gdzie czekaliśmy na cesarkę pojawiła się pani Magda, która wsparła nas swoją obecnością. Obok był ksiądz, który czekał żeby ochrzcić nasze dziecko, razem z nami była nasza najbliższa rodzina i wybrani dla maluszka rodzice chrzestni.
Kiedy usłyszałam płacz moje serce przepełniła radość, że dzięki wspaniałym ludziom z hospicjum perinatalnego mogłam poznać naszego syna. Chwilę później Tymoteuszek razem z panią doktor powędrował do taty. Został ochrzczony i dokładnie przebadany. Wszystko z należytą troską, czułością i miłością. Niestety diagnozy się potwierdziły, wady naszego syna okazały się wadami legalnymi.
Tymoteuszek szybko trafił razem z nami na salę gdzie mieliśmy czas tylko dla siebie. Mogliśmy go przytulać, zrobić zdjęcia i odcisk dłoni...
Jeszcze przed porodem bałam się jak to będzie, kiedy moje dziecko będzie przy mnie umierało. Kiedy mi przynieśli Tymka, w ogóle o tym nie myślałam. Uciszyły się wszelkie lęki. Liczyło się tylko to, że jest, że byliśmy razem, że jest ochrzczony, że go zobaczyliśmy, że mogliśmy go tulić, całować. Nie wyobrażam sobie, że moglibyśmy podjąć inną decyzję. Myślę, że poczuł, że go kochamy. Te 108 minut spędzone z synkiem tu na ziemi były wszystkim co mogliśmy mu dać.
Czas po śmieci syna był trudnym czasem ale jesteśmy przekonani, że to była jedyna właściwa decyzja. Mamy poczucie, że zrobiliśmy dla syna wszystko co mogliśmy. Trochę trwało zanim potrafiłam wrócić do normalnego życia ale dziś jestem silniejsza. Dzięki tym wydarzeniom potrafimy walczyć o swoją rodzinę, doceniać każdą najmniejszą chwilę razem. Dziś na nowo potrafię się uśmiechać, działam w wolontariacie, zdobywam się na rzeczy, na które nigdy wcześniej nie miałam odwagi.
Tymoteuszek zawsze będzie częścią naszej rodziny. Jego zdjęcia zajmują ważne miejsce w naszym domu.
Wiem, że mamy dwóch wspaniałych synów: jeden jest z nami tu na ziemi a drugi czeka na nas w niebie. Niedawno do chłopaków dołączyła także nasza adoptowana córeczka. Dziś z pełną szczerością mogę powiedzieć, że naprawdę jestem szczęśliwa!